poniedziałek, 30 marca 2015

Co tam panie na ulicy Czereśniowej?

Może i jestem nudna, ale tym razem… znów o książkach… No cóż. Taki los mola książkowego. Uwielbiam zagłębić się w dobrej lekturze, puścić wodze fantazji i znaleźć się przez chwilę w innym świecie. Tą pasją staram się zarazić Dziubdziuba i chyba udaje mi się to z bardzo dobrym skutkiem.

Na półce w naszej ulubionej Księgarni za rogiem
Kolejne z cyklu ulubionych książeczek Dziubdziuba, czyli seria Ulica Czereśniowa:
  • Zima na ulicy Czereśniowej
  • Wiosna na ulicy Czereśniowej
  • Lato na ulicy Czereśniowej
  • Jesień na ulicy Czereśniowej
  • Noc na ulicy Czereśniowej
Mamo, nie przeszkadzaj! Czytam!
No dobra, idę gdzieś, gdzie jest spokojniej!
Są to książki, które Dziubdziub może „czytać” zupełnie samodzielnie. Dlaczego? Bo nie ma w nich ani jednego zdania!  Ani jednego! Ale treści jest w nich ogrom! Przez strony każdej z części książeczek przewija się cała masa bohaterów. Oczywiście wciąż tych samych (przecież to seria). Każdy z nich ma inne przygody, przeżycia, odwiedza inne miejsca, spotyka różnych ciekawych ludzi. Nie brakuje też ciekawskich, wszędobylskich zwierząt, które nieodłącznie towarzyszą mieszkańcom ulicy Czereśniowej. Z zapartym tchem można śledzić jak rozwija się miłość między Agnieszką i Edwardem, dokąd wędrują wciąż uśmiechnięte zakonnice, jak pojawia się na świecie Basia. Można uczestniczyć w przyjęciu urodzinowym Kasi. Można przeżywać perypetie Hanny, która a to spóźniła się na autobus, a to ciągnie wielką dynię na targ lub też nie może spać przez hałasującego sąsiada. Nocą ulica Czereśniowa również tętni życiem. Policja ma pełne ręce roboty, bo tuż przy rynku pojawił się włamywacz, zaś Kuba jeździ rowerem bez świateł. W przeciągu roku na ulicy Czereśniowej staje nowe przedszkole, które otwierane jest z wielką pompą paradą lampionów (troszkę tchnie mi tu PRLem, choć książeczka jest autorstwa niemieckiej ilustratorki Rotraut Susanne Berner), wybudowana zostaje nowa droga i zupełnie nowy supermarket. Szkoda, że w rzeczywistości nasze drogi nie rosną w takim tempie.

Ach ten uśmiech...
Zaczytana...
Jeszcze długo mogłabym opowiadać  o tym, co można przeczytać… a nie przepraszam… obejrzeć na ulicy Czereśniowej, ale lepiej zrobić to samemu. Książeczki są na tyle wciągające, że sama chętnie do nich sięgam i wyszukuję wciąż nowe szczegóły „akcji”. Jest to doskonała seria dla najmłodszych. Dedykowana, co prawda, dla dzieci 3+, ale moim zdaniem, już półtoraroczne maluchy będą się przy niej doskonale bawić. Najlepszym przykładem jest Dziubdziub, która pokochała te książeczki, gdy miała… niespełna rok i nie zanosi się, żeby ta miłość szybko jej przeszła. Książki fantastycznie rozwijają mowę, kojarzenie i spostrzegawczość. Uczą nowych słów i zwrotów, początkowo oczywiście w formie dźwiękonaśladownictwa. Pozwalają na ogromną kreatywność, dzięki możliwości tworzenia różnych scenariuszy przygód mieszkańców ulicy. Każde otwarcie którejkolwiek części, to odkrywanie na nowo miejsc, zdarzeń, ludzi i zwierząt. Za każdym razem można wypatrzeć nowe szczegóły, na które wcześniej w ogóle nie zwracało się uwagi. Dzięki temu, że historie przedstawione na kartach są tylko zilustrowane, a nie opisane, seria wspiera też rozwój socjalny i interpersonalny dziecka. Najmłodszym to dorosły opowiada, co się dzieje na ulicy Czereśniowej, zaś starszaki mogą same przedstawiać innym ciekawe historie.

W moim odczuciu (mimo, że nie jestem psychologiem ani pedagogiem, tylko nauczycielem i to akademickim), seria „Na ulicy Czereśniowej” to lektura obowiązkowa dla wszystkich dzieci od roku do… hmmm… Właściwie dopóki się nie znudzi, bo znam siedmiolatkę, która uwielbia te książeczki i z zapałem „czyta” je młodszej siostrze. To książki, które bawią i uczą jednocześnie, czyli te najcenniejsze…
A Wasze pociechy lubią książki bez liter? Jeśli tak, to jakie? Podzielcie się! Może znajdziemy z Dziubdziubem coś nowego dla nas…

Dane techniczne:
Tytuł: „Zima...”, „Wiosna…”, „Lato…”, „Jesień…”, „Noc na ulicy Czereśniowej”
Autor: Rotraut Susanne Berner
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Książka kartonowa

czwartek, 26 marca 2015

Konkurs!

Tym razem zupełna nowość na blogu!

Zapraszam wszystkich na mały konkurs. Do wygrania zestaw kosmetyków firmy Tołpa, a w zestawie coś dla dziecka i coś dla mamy! 


Każda z nas chce się poczuć piękna na wiosnę. Co prawda, żeby czuć się piękną, nie trzeba mieć torby kosmetyków, ale nie ma co ukrywać - my kobiety lubimy mieć w kosmetyczce dobre specyfiki, które poprawiają nam nastrój. Firma Tołpa dba o kobiety na wiosnę i proponuje:
- balsam na zmęczone nogi - przydaje się po wielu godzinach stania w pracy lub siedzenia przed komputerem (sama używałam i bardzo polecam)
- krem ujędrniający brzuch, uda, pośladki - przed wskoczeniem w bikini latem warto popracować nad tymi częściami ciała. Najlepiej oczywiście działa połączenie kremu z aktywnością fizyczną!
- płyn micelarny do mycia twarzy i oczu - przyznam szczerze, że to jeden z nielicznych preparatów do demakijażu na rynku, który nie powoduje u mnie pieczenia i łzawienia oczu, więc jeśli macie wrażliwe oczy, to wypróbujcie ten produkt.

Firma Tołpa zadba też o ząbki naszych pociech, bo w zestawie odnajdziecie:
- pastę do zębów Kids - dla dzieci w wieku 0-6 lat o smaku bananowej mięty (Dziubdziubowi bardzo smakuje i dzięki temu z chęcią sięga po szczoteczkę do zębów)
- pastę do zębów Junior dla dzieci w wieku 6-12 lat
- płyn do płukania ust Junior dla dzieci w wieku 6-12 lat - na te produkty Dziubdziub jest jeszcze za mała, więc używa ich moja bratanica.

 Jeśli chcecie zgarnąć dla siebie wiosenny zestaw wystarczy tylko, że:
  • lubicie lub polubicie fanpage tego bloga na Facebooku (TUTAJ)
  • pod postem konkursowym na Facebooku zaprosicie do zabawy (przez otagowanie) chociaż jedną osobę (LINK)
  • po tym postem opiszecie najzabawniejszy prymaaprilisowy dowcip, jaki zgotowaliście lub Wam zgotowano...
Na zgłoszenia konkursowe czekam od 26.03. do 1.04.2015r. do godziny 23.59.



Oto pełny regulamin konkursu (bardzo proszę się z nim zapoznać):
1. Organizatorem konkursu jest autor bloga Z motylem na dłoni.
2. Sponsorem nagrody jest firma Tołpa. Nagrodą w konkursie jest zestaw kosmetyków firmy Tołpa, zawierający:
  • Pastę do zębów dla dzieci Kids 0 – 6 lat
  • Pastę do zębów dla dzieci Junior 6 – 12 lat
  • Płyn do płukania ust dla dzieci Junior 6 – 12 lat
  • Płyn micelarny do mycia twarzy i oczu
  • Balsam na zmęczone nogi
  • Krem ujędrniający brzuch, uda, pośladki
3. Konkurs trwa od 26 marca 2015r. do 1 kwietnia 2015r. do godziny 23:59. Zgłoszenia po tym terminie nie będą brane pod uwagę.
4. Zwycięzca konkursu zostanie wybrany przez autora bloga Z motylem na dłoni.
5. Ogłoszenie wyników (podanie imienia i nazwiska zwycięzcy) nastąpi w ciągu tygodnia od zakończenia konkursu, na Fanpage’u na Facebooku oraz w poście konkursowym na blogu. Na zgłoszenie się Zwycięzcy czekam 3 dni od daty ogłoszenia wyników konkursu. Po tym czasie wybrany zostanie kolejny uczestnik konkursu.
6. Nagroda zostanie wysłana tylko na terenie Polski.
7. Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o Grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 Roku Nr 4, poz. 27 z późń. Zm.)
8. Zasady uczestnictwa w konkursie:
  • Polub stronę Z motylem na dłoni na fb – tu zostaną ogłoszone wyniki konkursu.
  • Napisz w komentarzu pod postem konkursowym na blogu o najzabawniejszym dowcipie primaaprilisowym, jaki zrobiłeś lub Tobie zrobiono.
  • Zaproś do zabawy, przez otagowanie na FB, przynajmniej jednego znajomego
9. Ta promocja nie jest sponsorowana, prowadzona, administrowana i związana z Facebookiem w żaden sposób. Jako uczestnik rozumiesz, że dostarczasz informacje organizatorowi promocji, a nie Facebookowi. Informacje podane w konkursie, będą wykorzystane tylko w celu wyłonienia zwycięzcy tego konkursu. Biorąc udział w konkursie wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych przez organizatora konkursu na potrzeby organizacji konkursu i wysyłki nagrody.
10. Będzie mi miło jeśli zostaniesz obserwatorem bloga Z motylem na dłoni oraz udostępnisz grafikę konkursową, jednak nie jest to warunek konieczny do przystąpienia do konkursu


Czekam na Wasze zgłoszenia i życzę powodzenia!
Motylek




czwartek, 19 marca 2015

Ucz się języków miły chłopczyku (i dziewczynko...)

Lubię się uczyć... Wiem, jak to brzmi. Szczególnie w uszach uczniów i studentów. Kiedyś też popukałabym się w głowę, gdybym usłyszała od kogoś takie stwierdzenie. Ale wierzcie mi, że zdolność powiedzenia takich słów przychodzi z czasem i... wcale nie świadczy o tym, że się starzejemy. Na szczęście sposób myślenia zmienia się wraz z wiekiem (aż się boje pomyśleć, co mi przyjdzie do głowy, gdy będę miała siedemdziesiątkę na karku...) i dlatego teraz śmiało mogę powtórzyć, że lubię się uczyć...

Po pierwsze, mam taką pracę, która zmusza mnie do ciągłej nauki. A po drugie, fascynuje mnie poznawanie nowości, zgłębianie tajemnic, odkrywanie moich możliwości. To ważne nie tylko w pracy, ale również w życiu codziennym. Zatem wciąż się uczę wielu rzeczy: jak być mamą, jak rozwija się dziecko, jak patrzeć na świat oczami dziecka i cieszyć się z drobnych rzeczy. Uczę się nurkować. Tak, tak! Mimo, że nurkuję od ponad 6 lat, to ciągle się tego uczę i doskonalę swoje umiejętności. Na wiosnę, na przykład planuję zrobić w końcu kurs Advance Nitrox, który daje mi nowe umiejętności i pozwala na dłuższą eksplorację podwodnego świata (mówię o tym, by się dodatkowo zmobilizować do podjęcia tego wyzwania). Uczę się nowych robótek ręcznych (ostatnie moje osiągnięcie to bransoletki koralikowe na szydełku - przygotowuje się post na ten temat) i robienia różnych drobiazgów użytkowych samodzielnie - takie DIY w moim wydaniu.

Ostatnio natomiast "na tapecie" jest spełnienie mojego małego marzenia, czyli nauka języka włoskiego. Włochy są dla mnie krajem magicznym. Tysiące zabytków, skrywających tajemnice wielu wieków historii, ciepłe morze, wysokie, ośnieżone góry, winnice, prawdziwa pizza i pyszne, mocne espresso, sprawiają, że jest to kraj, który mnie przyciąga, jak magnes i do którego chętnie wracam. Z tego powodu zawsze chciałam nauczyć się mówić w języku papieży, Dantego czy Umberto Eco. Niestety dotąd brakowało mi na to kasy i czasu. Na szczęście jednak znalazłam w końcu rozwiązanie tej bolączki - uczę się kiedy chcę i całkowicie za darmo, dzięki stronie do nauki języków DUOLINGO.COM. Wystarczy zarejestrować się i... zabrać do pracy...


Do wyboru jest wiele języków, jednak po polsku strona umożliwia tylko naukę języka angielskiego na różnych poziomach. Żeby wybrać odpowiedni dla siebie poziom, wystarczy wykonać test. Natomiast jeśli znajomość języka angielskiego oscyluje na poziomie średniozaawansowanym, można, tak jak ja, pokusić się o naukę innego języka. A do wyboru jest ich całkiem sporo:
  • hiszpański
  • francuski
  • niemiecki
  • włoski
  • portugalski
  • duński
  • irlandzki
  • szwedzki
  • holenderski
  • turecki
  • ukraiński
  • węgierski
  • esperanto
  • norweski
  • rosyjski
  • rumuński
  • polski
  • wietnamski
Uff!! Chyba wymieniłam wszystkie. Ale kombinacji językowych jest znacznie więcej. Można uczyć się niemieckiego po hiszpańsku lub francuskiego po chińsku. Dla każdego coś dobrego...

Każda lekcja przygotowana jest w sposób interaktywny i pozwala na uczenie się nie tylko słówek, gramatyki i pisowni, ale również wymowy i rozumienia języka (jeśli mamy do dyspozycji słuchawki z mikrofonem). Lekcje powtórzeniowe pozwalają na łatwe zapamiętanie i utrwalenie wcześniej nauczonego materiału, zaś nauka słówek wspomagana jest zestawem fiszek, powiększającym się z każdą kolejną lekcją.
Dla tych, którzy potrzebują większej motywacji do pracy, przygotowany jest specjalny program. Można określić liczbę punktów uzyskiwanych podczas lekcji, która będzie stanowiła dzienny cel. Po osiągnięciu tego celu zdobywa się dodatkowe korzyści w postaci diamencików (lingots - wolne tłumaczenie...). One z kolei pozwalają na zakupienie w wirtualnym sklepie bonusów językowych - quizów, zestawów idiomów itp..
Można również zasięgnąć porady lub skonsultować się z ekspertem językowym lub innymi uczestnikami kursu, lub też po prostu porozmawiać w języku, którego się uczymy. Dla bardziej zaawansowanych dostępne są artykuły prasowe i różne teksty do samodzielnego tłumaczenia.

Program duolingo.com daje naprawdę szerokie możliwości nauki języka we własnym tempie i całkowicie za darmo. Wystarczy tylko odrobina chęci, żeby zacząć mówić w nowym języku.

A Wy w jakim języku, oprócz oczywiście ojczystego, mówicie lub chcielibyście mówić? Podzielcie się Waszymi umiejętnościami. Może w ten sposób sami zmotywujecie się do doskonalenia swoich zdolności językowych lub zmotywujecie innych do podjęcia wyzwania i nauki nowego języka.

CIAO!

poniedziałek, 16 marca 2015

Kaluoka'hina - zaczarowana rafa

To był bardzo intensywny weekend. Dla mnie, ale przede wszystkim dla Dziubdziuba. Jej pierwsze wyjście do kina. Cóż za wrażenia!

W sobotę wybraliśmy się do Olsztyńskiego Planetarium, gdzie w ramach Światowego Dnia Liczby Pi, odbył się seans filmowy dla najmłodszych. Bajka pod dźwięcznym (i ogromnie trudnym do zapamiętania…) tytułem Kaluoka’hina – zaczarowana rafa opowiada o przygodach mieszkańców rafy, która dzięki czarom, jest miejscem zupełnie nietkniętym ludzką cywilizacją. Sytuacja diametralnie się zmienia, gdy wybucha pobliski wulkan –znak, że czary przestają działać. Przed mieszkańcami spokojnej dotąd enklawy staje trudne zadanie – przywrócenie magii Kaluoka’hina, co wiąże się z wyprawą w otchłań oceanu. Wyzwanie to podejmują się dwie odważne rybki, Jake i Mały. Wyruszają w długą, pełną niesamowitych przygód podróż, by ocalić swój dom. Czy im się to udaje? To już trzeba zobaczyć samemu…

Tak w wielkim skrócie można opowiedzieć tę fascynującą historyjkę podwodnej rafy. Na Dziubdziubie tak bajka, jak i sama wizyta w Planetarium wywarła ogromne wrażenie. Podobało jej się niemal wszystko – od wystawionego na korytarzach sprzętu, przez sam seans, aż po… bąbelki na ścianach… Zafascynowana najpierw zwiedziła korytarze, później podała swój bilet pani, która go zeskanowała, aby w końcu zasiąść w ogromnym fotelu i z otwartą buzią obejrzeć „baję” na suficie. Nie przestraszyła się nawet, gdy ogromny rekin uderzył w szybę zbijając ją i na chwilę całkiem zgasło światło. Niestety ten moment był nie do zniesienia dla kilkorga maluchów, które rozpłakały się i razem z rodzicami musiały wyjść już na początku seansu. Czas trwania filmu (35 minut) był idealnie dostosowany do możliwości Dziubdziuba. Nie zdążyła się nudzić… Muszę przyznać, że sama byłam zafascynowana bajką, na równi z Dziubdziubem. Tym bardziej, że ostatni raz byłam w Planetarium będąc jeszcze w szkole podstawowej na sławnych Opowieściach babuni komety. A tematyka podwodna z wiadomych względów jest mi bardzo bliska, więc na rafie czułam się jak „ryba w wodzie”.

Co to?
Bąbelki na ścianach też są fajne...
Rybki!
Być może Dziubdziub niewiele zapamięta z tej swojej pierwszej wizyty w Planetarium, ale myślę, że zabieranie maluchów w takie miejsca, jak to pozwala od początku rozwijać w nich zamiłowanie do sztuki w różnych jej aspektach. W związku z tym, następny wypad w planie to… Teatr Lalek… Nie omieszkam Wam o tym też opowiedzieć.


A jakie jest Wasze zdanie na temat takich wypraw z niespełna dwuletnim dzieckiem? Warto?


Poniżej oficjalny zwiastun filmu, wrzucony na You Tube przez Olsztyńskie Planetarium i Obserwatorium Astronomiczne. Serdecznie polecam obejrzenie i zwiastuna i filmu...

piątek, 13 marca 2015

Uchylając zamknięte drzwi...

Puk, puk... Jest tam kto? Kto się ukrył za zielonymi drzwiami? A kto za żółtymi? O! Tu jest Kajtek! A tu schowała się misiowa rodzinka!


Seria książek szwedzkiej autorki i ilustratorki Anny-Clary Tidholm mają jakiś nieodparty magnetyzm. Choć zawierają niewiele tekstu, przyciągają i intrygują. Dziubdziub z ogromnym zaangażowaniem puka w kolejne drzwi książeczki "Jest tam kto?" i otwierając je woła: Mama, citaj! Krótki, rytmiczny tekst oraz proste, kolorowe ilustracje, pozostawiają ogromne pole do twórczości własnej. Można opowiadać o tym, co robią misie czy zajączki albo wyszukiwać i opisywać wszystkie szczegóły wyposażenia poszczególnych pokoi. Możliwości ograniczone są tylko przez wyobraźnię Twoją lub dziecka, a że wyobraźnia dziecka nie ma ograniczeń...


W podobny sposób napisane są pozostałe książeczki w serii. Prawdopodobnie dlatego mogę być pewna, że po przeczytaniu "Jest tam kto?", Dziubdziub w tempie formuły 1 pobiegnie do półeczki ze swoimi książkami i przyniesie "A dlaczego?" lub "Gdzie idziemy?" (kolejność dowolna). Bo te książeczki są jak jedna, choć mówią o innych rzeczach. W "A dlaczego?" szukamy odpowiedzi na "trudne" pytania i dzięki nim zadajemy nowe. Natomiast "Gdzie idziemy?" prowadzi nas długimi, krętymi lub wąskimi drogami w różne ciekawe miejsca, gdzie można spotkać ludzi, zwierzęta, rośliny, przedmioty i dzięki temu odkrywać i poznawać świat.



Seria pani Tidholm to książki nie tylko do czytania, ale i do zabawy. Twarde, kartonowe strony mogą być łatwo przekładane przez małe rączki lub też mogą służyć do zbudowania domku dla misia. Zabawie nie ma końca...


To jedne z ulubionych książeczek Dziubdziuba. Jedne... z wielu oczywiście... Jak na mola książkowego przystało.

A Wasze Maluchy jakie książeczki lubią? Może wśród Waszych propozycji znajdą się nowe inspiracje dla mojego Dziubdziuba, bo już powoli kończą mi się pomysły na książki dla prawie dwulatki :)

Pozdrawiam
Motylek

środa, 11 marca 2015

20-miesięczny kadr

Mam już 20 miesięcy! Ależ jestem dużą dziewczynką!

Dzisiejsza zabawa u Domifiki
Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Dziubdziub w wielu sytuacjach jest wierną kopią mamusi. Tak, jak ja, lubi gdy coś się dzieje, lubi aktywnie spędzać czas i lubi towarzystwo innych. Od rana biega po domu z wielkim uśmiechem na ustach, kopie i wszędzie rozrzuca piłki (których ma setki), ciąga za sobą drewnianego kogutka lub ciuchcię, a gdy tylko usłyszy muzykę, zaczyna tańczyć. Czasem zastanawiam się skąd czerpie tyle energii i... gdzie to dziecko ma przycisk OFF.

Lubi ćwiczyć jogę. Doskonale wie jak zrobić pozycje Adho Mukha Svanasana (czyli psa z głową w dół) lub vrkssasana (czyli drzewa) - wystarczy jej powiedzieć (oczywiście po polsku, a nie w sanskrycie). No, ale chyba nie ma co się dziwić, skoro będąc w brzuchu mamy praktykowała jogę do 37 tygodnia ciąży (a urodziła się w 38 tygodniu).

Bardzo lubi też wieczorną sesję bajek. Ma już swoje ulubione, jak Sara i Kaczorek, Hej Dougie i absolutny numer 1, czyli Jej Wysokość Zosia (sama oglądam Zosię z ogromną przyjemnością, więc doskonale ją rozumiem).

W jednym jest zupełnie inna niż ja. A mianowicie... MÓWI, MÓWI, MÓWI! Zaczyna, gdy się obudzi, a kończy, gdy w końcu zaśnie wieczorem (z małą przerwą na popołudniową drzemkę). Opowiada o wszystkim, co zrobiła, co widział, gdzie była. A najbardziej lubię, gdy patrząc mi w oczy mówi "koam" (czytaj kocham) i przytula się - dosłownie miód na serce matki! A jak mówi? Oto kolejna próbka słownika polsko-Dziubdziubowego:
sianka - owsianka (ulubione śniadanko Dziubdziuba)
siafok - szlafrok
ciacie - kapcie
Isia - Marysia
tot - kot
i kilka innych słów, które trudno napisać, żeby oddać ich rzeczywiste brzemię w ustach Dziubdziuba.

Uwielbiam spędzać czas z tym moim 20-miesięcznym brzdącem. To czysta przyjemność. I choć nie mamy tego czasu zbyt wiele, a przynajmniej nie tyle ile bym chciała, to jest to czas niezwykle cenny dla nas obu.

Kocham Cię Dziubdziubie! Z każdym dniem mocniej i mocniej!

środa, 4 marca 2015

Skrzydlata biblioteczka - oficjalne otwarcie!

Czytanie niemal od zawsze jest moją wielką pasją. No dobra, może nie od zawsze, bo szkoła kojarzy mi się głównie z czytaniem zalecanych lektur i to też nie wszystkich, bo niektóre mnie po prostu nie interesowały. Te zaś, które mnie wciągnęły, zostały przeze mnie niemalże połknięte... I tak mi zostało do tej pory. Książki, które mnie interesują pochłaniam w tempie odrzutowym. I właśnie z tego powodu pojawiła mi się w głowie myśl, żeby stworzyć blogowy cykl, w którym zaprezentuję aktualnie "zjedzone" książki. Nie, nie, nie łudźcie się, że będzie to cykl regularny, bo regularność, jak już zauważyliście, nie jest mocną stroną Motyla siedzącego na dłoni (motyl, jak to motyl, przylatuje i odlatuje kiedy chce...)


Zatem wszem i wobec oficjalnie otwieram "Skrzydlatą biblioteczkę" (choć de facto jest ona już otwarta od dawna, czego dowodem są te posty: http://zmotylemnadloni.blogspot.com/2014/06/wybraa-mnie.html
http://zmotylemnadloni.blogspot.com/2014/07/no-to-pogadajmy-z-dzieckiem.html ).

"Co można zrobić, gdy nie chce się żyć ani nie chce się umrzeć? Można zmienić... WSZYSTKO"


Czy w ten sposób można kogokolwiek zachęcić do przeczytania książki? Nie wiem... Autorka sądzi, że tak. Mnie do przeczytania książki zatytułowanej "Bez wysiłku" Doroty Kościukiewicz-Markowskiej zachęciła koleżanka. Dałam się skusić i nie żałuję.
Blanka, główna bohaterka opowieści, w pewnym momencie stwierdziła, że jej życie nie ma sensu. Porzuciła stabilną, dobrze prosperującą firmę, rodzinę i wyruszyła w podróż do Mexico City. Celem podróży nie było jednak samo miasto - tak gwarne i inne od wszystkich miast w Polsce, lecz ona sama. W ciągu siedmiu lat spędzonych w zupełnie nowym dla niej środowisku zdołała nauczyć się języka, podjąć prace, o wykonywaniu których wcześniej nie miała pojęcia i spotkać ludzi, którzy zmienili jej spojrzenie na świat, życie i samą siebie. Czy rzeczywiście odnalazła to, czego szukała? Trzeba przeczytać, żeby się dowiedzieć.
W moim odczuciu, Blanka jest osobą poszukującą, czyli jest odzwierciedleniem większości z nas. Czyż nie marzymy o szczęściu, miłości, o tym, by rzeczy przychodziły nam łatwo, bez wysiłku? Ona wybrała drogę radykalną. W ciągu chwili zmieniła swoje dotychczasowe życie o 180 stopni. Prawdopodobnie było jej to potrzebne. Jednak, żeby znaleźć siebie wcale nie trzeba uciekać na koniec świata od tego, co jest tu. Wystarczy nauczyć się żyć chwilą i cieszyć się nią.  Życie pełnią życia daje szczęście, ale niekoniecznie musi to być życie w jakimś egzotycznym kraju, z dala od bliskich, w wirze mnóstwa wyzwań. Może to pozwala się zdystansować, ale czy rzeczywiście potrzebne są aż tak radykalne środki? Dla mnie taki wyjazd to ucieczka, choć rzeczywiście wymaga wielkiej odwagi i determinacji. Ucieczka przed tym, co jest częścią mojego życia. Jeśli żyję tu i teraz, potrafię cieszyć się z tego, co mam i potrafię zmieniać to, co mnie nie cieszy, nie potrzebuję uciekać do Mexico City czy gdziekolwiek indziej, by być szczęśliwa. Mimo, że nie podzielam euforii bohaterki książki, związanej z wyprawą w nieznane, uważam, że każdy ma prawo kształtować siebie i swoje życie w sposób, jaki uważa za słuszny i wygodny. Niektórym potrzebne są radykalne przewroty, by znaleźć to, czego naprawdę szukają. Inni znajdują to w codzienności. Bo szczęście jest jak motyl - jeśli będziesz go gonić, ucieknie, ale jeśli usiądziesz cicho i spokojnie, w końcu przysiądzie Ci na dłoni... Niezależnie jednak od poglądów na temat sposobów szukania szczęścia i siebie, bez wysilania się, serdecznie polecam przeczytanie opowieści "Bez wysiłku".

A Wy czy bylibyście w stanie rzucić wszystko i wszystkich, by znaleźć szczęście?

Dane techniczne książki:
Autor: Dorota Kościukiewicz-Markowska
Tytuł: Bez wysiłku
Wydawnictwo: Poligraf