wtorek, 15 marca 2016

Pogadajmy...


Fot. MonikaEs Photography (znowu... No nic na to nie poradzę, że mi się zdjęcia z tej sesji tak podobają!)



Rozmowa dwu-/trzylatka z (na przykład) babcią:
- Mam dzbanek!
- Jaki piękny dzbanuszek! Cudowny ten dzbanuszek!

(dziecko pokazuje naklejkę z kwiatkiem)
- O, masz naklejeczkę! Jaka śliczna naklejeczka, no cudna!

- Patrz, mam TO!
- Ojej, jakie TO śliczne, piękniutkie! TO jest bardzo ładniutkie!

Ileż to razy słyszy się tego typu „rozmowy” między dziećmi i dorosłymi… Ja tego nawet nie nazywam rozmową, tylko „ćwierkaniem”. Bo czyż stosowanie setki epitetów w maksymalnych, możliwych do uzyskania w języku polskim, zdrobnieniach, można nazwać komunikacją? Czy naprawdę na tym polega porozumiewanie się z małym dzieckiem?
A gdybyśmy tak mieli „rozmawiać” w ten sposób na co dzień. Powiedzmy w pracy… Jak by to brzmiało? I czy pozwalałoby rzeczywiście na komunikację między ludźmi?
To przetransponujmy ćwierkającą rozmowę na język relacji między dorosłymi (tak w formie doświadczenia naukowego):
- Szefie, napisałem to sprawozdanie!
- Och, jakie śliczne sprawozdanko, no piękne. I na jakiej ładnej karteczce! Cudnej wprost.

Hmmm… Co można wyczytać z tej „rozmowy” między szefem a pracownikiem? Zadowolony pracownik przychodzi do szefa ze sprawozdaniem, które musiał mu oddać „na wczoraj”. Cieszy się, bo uporał się z zadaniem w terminie i prawdopodobnie chce się dowiedzieć czy sprawozdanie jest dobrze napisane i czy przypadkiem nie wymaga poprawek. A co na to szef? …no właśnie… A szef na to NIC! Nie przeczytał i nie sprawdził czy treść jest zgodna z wytycznymi, czy nie ma błędów, czy zawiera wszystko, co powinno być. Poćwierkał nad ogólnym wyglądem sprawozdania (czyżby zostało wydrukowane na różowym, pachnącym papierze w niebieskie kwiatki?) i… tyle. Pracownik nadal nie wie czy skończył to zadanie, czy jednak powinien nad nim jeszcze trochę posiedzieć.
Dokładnie taki sam przekaz, a raczej jego brak, jest w przytoczonych wcześniej przykładach rozmowy dziecka z dorosłym. Dorosły mówi DO dziecka, ale nie rozmawia Z dzieckiem. Nie wykazuje najmniejszego zainteresowania naklejką czy dzbanuszkiem przyniesionym przez dziecko. „Zaćwierka” i wraca do wcześniej wykonywanej czynności. A dziecko pozostaje samo, trzymając w rączce „śliczniuteńką naklejeczkę z kwiatuszkiem”. I co mu po tej informacji, że naklejka jest śliczniutka, skoro nadal nie wie, czy ta naklejka podoba się babci. A może nie wie nawet co z nią zrobić, gdzie mogłoby ją nakleić (zawsze może wymyślić, że naklei ją na komodę, z której później odejdzie razem z politurą).

A może lepiej tak:
- Mam dzbanek!
- Widzę Twój dzbanek. Jest żółty i ma taki dziubek do nalewania. A do czego go użyjesz?
- Naleję herbatki do filiżanki.
- O! To ja też poproszę. Chętnie się z Tobą napiję tej herbatki.

- O, masz naklejkę! Co jest na tej naklejce?
- Kwiatek.
- Jakiego koloru jest ten kwiatek?
- Czerwonego.
- To może nakleimy gdzieś tego kwiatka? Jak myślisz, gdzie można go nakleić?
- O tu… (wskazując na komodę)
- Hmmm… To chyba nienajlepsze miejsce dla kwiatka. Nie będzie miał skąd czerpać wody. Może poszukamy dla niego jakiegoś lepszego miejsca?
- To może tu? (wskazując na kartkę papieru)
- Dobry pomysł! Myślę, że tu będzie mu dobrze. Możemy jeszcze dorysować inne kwiatki i konewkę z wodą.

- Patrz, mam TO!
- A co to takiego?
- Takie COŚ.
- To spróbujmy coś z tym CZYMŚ zrobić. Masz jakieś pomysły?

I jak? Różnicę między „rozmowami” przedstawionymi na początku, a tymi powyżej, widać na pierwszy rzut oka. W tych pierwszych jest ewidentny brak zainteresowania dzieckiem i jego sprawami, bo przecież to nie są ważne sprawy (a ja się pytam dla kogo one nie są ważne??). W tych drugich mamy rozmowę, a dzięki niej porozumienie i komunikację wskazującą, że dorosły jest żywo zainteresowany sprawami dziecka. Wszak rozmowa to dialog, wymiana poglądów, myśli i uczuć. Mówię, ale też słucham, co mój rozmówca chce mi przekazać. Czyż trzylatek nie ma własnego zdania? A jeśli ma, to jak inaczej niż przez rozmowę ma je nam przekazać. No dobra, może próbować krzykiem i płaczem, ale czy wtedy rzeczywiście ktokolwiek będzie go słuchał? Trzylatek, tak samo jak dorośli, został wyposażony przez naturę w umiejętność mowy (a nie tylko porozumiewania się, jak większość zwierząt). Może jeszcze nie do końca jest rozwinięta u niego ta umiejętność, ma mały zasób słownictwa i nie zawsze wie jak ma wyrazić to, co chce, ale on naprawdę już umie rozmawiać. Zatem WARTO ROZMAWIAĆ! Tylko w ten sposób można budować relacje między ludźmi. Tylko w ten sposób można budować relacje z dziećmi i w rodzinie…
A Wy co sądzicie o rozmowach z dwu-/trzylatkami? Można? Czy też wręcz przeciwnie? A może one jeszcze nic nie rozumieją?