czwartek, 6 kwietnia 2017

8 sposobów na zalew emocji u dziecka, czyli o dziecięcej histerii słów kilka - część 2



Ostatnio pisałam Wam o tym, co to jest dziecięca histeria i skąd się w ogóle bierze (tych, którzy nie czytali odsyłam do postu O dziecięcej histerii słów kilka – część 1) i że jest to zupełnie naturalny i normalny etap rozwoju każdego maluszka. Obiecałam Wam wtedy, że podzielę się tym, co nam pomogło przetrwać te ciężkie chwile burzy z piorunami i z czasem złagodziło ich przebieg, a nawet rozwiało chmury.

Co zatem zrobić, gdy nasz słodki maluch wpada co jakiś czas w czarną dziurę zalewu emocji, z którymi kompletnie sobie nie radzi i pokazuje to godzinnym napadem nieutulonego płaczu, krzyku, prężenia się i innych niekontrolowanych zachowań? Oczywiście pamiętajcie, że nie jestem psychologiem, więc nie podam Wam gotowych rozwiązań w takich sytuacjach i nie zdiagnozuję Waszego dziecka. Chcę się z Wami podzielić tym, co sama przeżyłam i co mi pomogło, z nadzieją, że będzie to wsparcie i inspiracja dla rodziców dzieci, które nie wiedzą, co się z nimi dzieje…

     1. ZACHOWAJ SPOKÓJ!
Phi! Łatwo powiedzieć! Z doświadczenia wiem, że to jest najtrudniejsze i rzeczywiście wybuch naszej (dorosłej) złości wisi w takich sytuacjach na cienkim włosku, gotów w każdej chwili się z niego zerwać. Ale uwierz mi, że warto postarać się o własny spokój, bo on w końcu udzieli się dziecku. Nasza dorosła frustracja i złość pokazuje małemu człowiekowi naszą bezradność w odniesieniu do jego silnych emocji. „Skoro mama sobie nie radzi, to jak ja mam sobie poradzić!” Pamiętaj, że nie jest ważne w tym momencie samo zachowanie dziecka, lecz to jak Ty na nie reagujesz. Jeśli prowadzi to u Ciebie do wybuchów wściekłości, to dziecko będzie identycznie reagować w równie trudnych sytuacjach. Dziecko zawsze podąża za przykładem, a nie za słowami.

2. ZAPEWNIJ BEZPIECZEŃSTWO
Rozhisteryzowany maluch nie patrzy na nic wokół, więc może przez przypadek, zrzucić na siebie doniczkę, wylać gorącą herbatę czy uderzyć głową o kaloryfer. Twoim zadaniem jest usunąć wszelkie możliwe zagrożenie z zasięgu małych rączek i nóżek. Nic nie da tu powtarzanie „uważaj, kaloryfer”, czy „przestań, bo zrobisz sobie krzywdę”, bo dziecko i tak nie usłyszy. Odsuń niebezpieczne przedmioty albo, jeśli nie ma innego wyjścia, odsuń swojego wijącego, rozkrzyczanego piskorza ze strefy zagrożenia.

3. STARAJ SIĘ UNIKAĆ SYTUACJI ZAPALNYCH
Szybko zauważysz w jakich sytuacjach Twoje dziecko wpada w histerię. Powody mogą być bardzo różne. Czasem kompletnie niezrozumiałe dla nas, dorosłych. To może być (jak u nas) nagle ujawniony, silny lęk separacyjny. Ale przyczyną może być koszmarny sen, kłótnia w rodzinie, scena z bajki, która wywołała silne emocje, a czasem nawet błahy (dla nas, a nie dla dziecka) powód lub w naszym odczuciu, jego brak. O ile się da – unikaj…

4. NIE KAŻ DZIECKA!!!
W żaden możliwy sposób! Nie każ, to znaczy nie wyśmiewaj („ale brzydko wyglądasz, gdy się złościsz”), nie strasz („nikt nie będzie Cię lubił, jeśli będziesz się tak zachowywał”), a już na pewno NIE BIJ (klaps to też bicie – tak dla jasności)! Wszelkie karanie za nieradzenie sobie z emocjami przynosi wręcz negatywny skutek i wiąże się zazwyczaj z wycofaniem się dziecka i zamknięciem w sobie. Daje dziecku poczucie, że jego emocje są złe i utrwala w nim myślenie, że nie można czuć i okazywać tego, co czuje.

5. NIE MÓW
I tak Cię nie usłyszy! W trakcie napadu histerii dziecko tak bardzo skupione jest na przeżywaniu tego, co się z nim dzieje, że wszelkie bodźce z zewnątrz albo do niego w ogóle nie docierają albo wręcz potęgują atak. Ponadto, tłumaczenie czegokolwiek i próba racjonalizowania sytuacji osobie zalanej emocjami jest kompletnie bez sensu. To tak, jak tłumaczyć osobie cierpiącej na arachnofobię, że pajączki to takie milutkie stworzonka… Zatem milcz i…

6. PRZYTUL
Oczywiście, jeśli dziecko w takim stanie w ogóle pozwoli się przytulić (moje początkowo w ogóle nie pozwalało się dotknąć, a z czasem zaczęło się mocno przytulać). Przytulenie daje poczucie bezpieczeństwa i akceptacji. Ale jeśli dziecię nie pozwala się przytulić, nie rób tego na siłę. Po prostu bądź blisko i zapewnij, że jesteś obok, jak będzie chciało się przytulić. A już na pewno mocno przytul, gdy atak minie i maluch się uspokoi.

7. NIE ODWRACAJ UWAGI
Po pierwsze, dlatego, że… patrz punkt 5. A po drugie, uczysz w ten sposób, że przeżywanie emocji jest niewłaściwe…

8. POROZMAWIAJ
Gdy dziecko już się uspokoi, porozmawiaj z nim na temat tych trudnych emocji. Wyjaśnij, że nie ma w tym nic złego, bo uczucia nie są dobre ani złe i spróbuj pokazać sposoby na radzenie sobie z tymi trudnymi. Ja z uporem maniaka powtarzałam, że przytulenie się do mamy/taty bardzo pomaga w takich chwilach, że zawsze jestem obok i że warto mówić o tym, co się czuje. Rozmowa pokazuje też, że uczucia i emocje dziecka są dla nas ważne.


Nie gwarantuję Ci, że stosowanie powyższych sugestii zlikwiduje dziecięce ataki histerii w ciągu jednego dnia, ani że w ogóle zadziałają w przypadku Twojego dziecka. Do skutecznych metod radzenia sobie z trudnymi emocjami musicie dojść sami, wspólnie – Ty i Twoje dziecko. Jednak działanie wbrew niektórym z opisanych może spotęgować napady i sprawić, że będą bardziej uciążliwe dla dziecka i wszystkich wokół. Nam te punkty pozwoliły przejść łagodniej przez ten trudny okres, bo nie jestem w stanie stwierdzić, czy go skróciły…

No i przyszedł w końcu poranek, gdy zauważyłam pozytywne efekty mojego podejścia. Dziubdziub podczas ubierania powiedziała mi spokojnie: Mamo, będę smutna, że musisz iść do pracy. Możesz mnie przytulić? I wtuliła się we mnie ze smutną minką, ale bez płaczu i histerii. A później zapytała mnie jeszcze: A dlaczego Ty i tata musicie pracować? Przecież pieniążki można wziąć z bankomatu. Po raz kolejny cierpliwie wyjaśniłam, że pieniążki na koncie pojawiają się co miesiąc, gdy dostaję wypłatę z pracy i inaczej by ich tam nie było. Porównałam tą sytuację z jej skarbonką, do której wrzucamy pieniążka w każdy weekend, żeby łatwiej jej było zrozumieć. I chyba zrozumiała i co najważniejsze, poradziła sobie ze swoimi emocjami, bo po chwili przytulania usłyszałam: To już możemy jechać do babci…

Jeśli macie własne, sprawdzone sposoby na radzenie sobie z zalewem trudnych emocji u dziecka, podzielcie się nimi w komentarzu pod tym postem. Być może w ten sposób pomożecie jakiemuś zdesperowanemu dziecku i jego rodzicowi.


Ja, ze swej strony, życzę Wam oceanu cierpliwości i wiary, że ta emocjonalna burza w końcu minie. Trzymajcie się cieplutko i wspierajcie swoje dziecko w tych dla niego trudnych chwilach najlepiej, jak umiecie.

Agnieszka

piątek, 24 marca 2017

O dziecięcej histerii słów kilka - część 1






Był czas w naszym rodzinnym życiu, że poranne wyjście do pracy było niemalże traumatycznym przeżyciem – płacz, krokodyle łzy i histeria doprowadzająca wszystkich do rozpaczy i białej gorączki. I tak było codziennie. Samo wspomnienie o tym, że mama/tata musi iść do pracy, kończyło się co najmniej półgodzinnym krzykiem i walką. Dziubdziuba zalewały emocje, z którymi nie mogła sobie poradzić i wyrzucała je z siebie w sposób całkowicie niekontrolowany. Co tu dużo mówić… dziecięca histeria i tyle… Przejdzie z czasem.

To prawda! Przejdzie… wierzcie mi… I właściwie na tym mogłabym skońćzyć ten post. Jednak z doświadczenia wiem, że rady typu „uzbrój się w cierpliwość”, „to niedługo minie” są psu na budę, gdy zmagasz się z tym tematem codziennie i masz ochotę „wyjść z siebie i stanąć obok”.

Zatem jak sobie poradzić z atakami histerii u dziecka? To jedno z trudniejszych pytań rodzica. Pytanie, na które właściwie każdy rodzic sam musi sobie odpowiedzieć. Radzenie sobie w takich sytuacjach, to wypracowanie własnej metody, która będzie odpowiadać Tobie, Twojemu dziecku i Twojej rodzinie. Ale może zacznijmy od tego, skąd się bierze histeria u małego dziecka.

Wiedz, że to normalne. Powtarzam – NOR-MAL-NE! Mówi się, że dziecko przychodzi na świat, jako czysta kartka. Ta czysta kartka odnosi się również do odczuwania emocji, reagowania na nie i radzenia sobie z nimi. Przecież nawet Ty sam, będąc już osobą dorosłą i w pełni dojrzałą, nie zawsze potrafisz poradzić sobie z własnymi emocjami. A co dopiero Twoje dziecko, które odczuwa je dopiero od 2/3/4 lat! Poznawanie świata to również poznawanie samego siebie i tego, co czujemy. I właśnie to robi Twoje dziecko – poznaje własne emocje i swoje reakcje na nie. Szkopuł w tym, że odczuwa je znacznie silniej niż dorosły, bo są dla niego nowością. I bladego pojęcia nie ma o tym, co się dzieje z jego ciałem i w jego głowie i sercu oraz co z tym fantem zrobić. Skoro nie wie, co zrobić, robi to, co potrafi, czyli komunikuje Ci „mamo/tato coś się ze mną dzieje, a ja nie wiem co!” Życie z dzieckiem byłoby cudownie proste, gdybyśmy mogli usłyszeć słowa tego typu. Ale oczywiście dziecko nie powie o tym, co czuje słowami (bo zwyczajnie nie potrafi ubrać tego w słowa), lecz pokaże mową ciała i płaczem. A im większy zalew emocji, tym gwałtowniejsza reakcja, prowadząca do histerii. 

Pierwsze, co musisz zatem zrobić (żeby nie zwariować), to uświadomić sobie, że z Twoim dzieckiem jest wszystko w porządku i że ataki histerii występujące w pewnym wieku, wbrew pozorom świadczą o tym, że rozwija się ono całkiem prawidłowo. Wiem, że to cholernie (wybaczcie słowo, ale tylko ono oddaje sedno sprawy) trudne do przyjęcia. Szczególnie wtedy, gdy Twoja cierpliwość i siły są na skraju wyczerpania, bo „ten bachor drze się już od godziny”. Jeśli jednak nie jest to krzyk patologiczny, związany ze zmianami neurologicznymi lub psychicznymi, możesz być pewna, że to przejdzie z czasem (niestety różnie długim…). Potrzebne są więc ogromne pokłady cierpliwości, które musisz wygrzebać gdzieś z najgłębszych swoich zasobów. U nas napady histerii trwały ponad 3 miesiące. I mimo, że doskonale zdawałam sobie sprawę z ich przyczyny (okresy lęku separacyjnego dzieci przechodzą z różnym natężeniem), to moja cierpliwość została wystawiona na poważną próbę. Nie ukrywam, że nie jestem ostoją spokoju, więc zdarzało mi się, że moja frustracja, zmęczenie i bezsilność względem sytuacji brały górę i wybuchałam. Ale niestety moje wybuchy i brak stabilności emocjonalnej powodowało tylko pogłębianie się ataków histerii Dziubdziuba. Zaczęłam szukać rozwiązania sytuacji, czytałam, pytałam, aż w końcu udało mi się wypracować zestaw metod, które początkowo łagodziły te napady, a z czasem im zapobiegały. Tym, co pomogło nam przetrwać te trudne chwile podzielę się następnym razem, z nadzieją, że pomogę jakiemuś zdesperowanemu dziecku i jego rodzicowi dojść do ładu z zalewem emocji.


Do zobaczenia zatem

Agnieszka

środa, 15 marca 2017

Chrupiące gofry



Człowiek uczy się całe życie! Nawet w kuchni… Nie żebym była jakimś ekspertem kulinarnym czy szefem kuchni w restauracji z pięcioma gwiazdkami Michelin, ale trochę już w swoim życiu ugotowałam i poeksperymentowałam w tym zakresie. Jednak najprostsze przepisy również potrafią mnie zaskoczyć.

Mając chęć na spełnienie swojej kulinarnej zachcianki, czyli pochłonięcia czegoś słodkiego, ale najlepiej bez cukru, buszowałam w zasobach internetu w intensywnych poszukiwaniach. W oko wpadły mi gofry. Od razu zadziałał odruch warunkowy (o którym usilnie staram się nauczyć moich studentów) i moje ślinianki stanowczo wzmogły swoją aktywność. Mówiąc krótko – zaśliniłam się! A to oznaczało tylko jedno – do roboty! I wtedy stwierdziłam, że zwykłe gofry są… zwykłe, a ja mam ochotę na coś nietypowego. Dzięki dalszym poszukiwaniom trafiłam na doskonale mi znany blog Alaantkoweblw, a w nim przepis na gofry z… kaszy manny. To było to! Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła tego po swojemu i taki przepis znajdziecie poniżej. Jeśli jednak ktoś ma chęć wypróbować oryginalną inspirację moich łakoci, odsyłam go TUTAJ.

Z podanej porcji wyszło mi 13 gofrów. Są pysznie chrupiące z zewnątrz, wilgotne w środku i z pysznych, słodkim posmakiem banana. O tym, że posmakowały naszej rodzince niech świadczy fakt, że po kolacji z tych 13 sztuk, zostały tylko dwie (na 3 osoby konsumujące!).


Zatem do rzeczy:

Składniki:

  •    250 g kaszy manny
  •    0,5 l mleka
  •    50 g masła
  •    3 łyżki mąki pszennej
  •    2 duże jajka
  •    2 dojrzałe banany
  •    0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  •    szczypta soli

      Wykonanie:
Kaszę manną zalać zimnym mlekiem i zostawić na 10-15 min. Masło roztopić i wystudzić. Z białek ze szczyptą soli ubić sztywną pianę. Do kaszy z mlekiem dodać żół5tka, rozgniecione banany, mąkę z proszkiem do pieczenia i roztopione masło i wymieszać, aż składniki dobrze się połączą. Na koniec dodać ubitą pianę z białek i delikatnie połączyć w jednolitą masę.
Smażyć w dobrze nagrzanej gofrownicy (wg zaleceń producenta) przez około 6 min i ustawić w „domki” do ostudzenia (żeby nie zawilgotniały i zachowały chrupkość). Podawać z ulubionymi dodatkami (dżem, cukier puder, bita śmietana, świeże owoce itp.) lub całkowicie na sucho (to nasza wersja). 

Smacznego!
Agnieszka


Ps. Tak mi właśnie przyszło do głowy, że jeśli nie masz w swoich kuchennych zasobach gofrownicy, możesz uzyskaną masę wykorzystać do usmażenia pankejków. Takiej wersji jeszcze nie próbowałam, ale myślę, że będą równie pyszne…


czwartek, 12 stycznia 2017

Ludzie nie przestają mnie zaskakiwać…

Delektuj się kawą i chwilą, którą masz...

Naprawdę, ludzie nie przestają mnie zaskakiwać. A może nie tyle ludzie, co ich podejście do życia i otaczającego świata. Zaskakuje mnie to, jak wiele osób jest po prostu niezadowolonych… Tak ogólnie i „dla zasady”… Ze wszystkiego i ze wszystkich… I jak bardzo drażnią ich jakiekolwiek przejawy radości i spontaniczności.

Nie dalej, jak wczoraj, zafundowałam sobie „chwilę dla siebie” z książką w kawiarni – pyszna kawa, kawałek dobrego ciasta i dobra lektura to coś, co tygryski lubią najbardziej… Wykorzystałam okazję, że mam pół godziny między jedną rzeczą do zrobienia a drugą i zatrzymałam się na chwilę. Chciałabym powiedzieć, że w ciszy, ale kawiarnia znajduje się w galerii handlowej, więc o ciszę wokół raczej trudno. Niemniej zamówiłam sobie cappuccino i kawałek torcika, zasiadłam przy stoliku w kącie i zaczęłam się delektować smakiem i treścią. Przy stoliku obok, jakaś rodzinka, z chłopcem w wieku mniej więcej 6 lat, prowadziła ożywioną dyskusję (dość głośno, więc trudno było nie usłyszeć jej treści) o wakacyjnych wojażach. Właściwie to dorośli prowadzili rozmowę, która od czasu do czasu była przerywana entuzjastycznymi wtrąceniami chłopca (niekoniecznie „na temat”). Było widać, że wszyscy dobrze się bawią. Uśmiechałam się od czasu do czasu słysząc dziecięce wtrącenia, ale generalnie pochłonięta byłam lekturą. Gdy wyszli, zrobiło się stosunkowo cicho, więc… niestety… dotarła do moich uszu rozmowa dwóch nieco starszych, które siedziały nieopodal. I przyznam szczerze zrobiło mi się smutno, słysząc ich słowa i „święte” oburzenie na to „jak to rodzice mogą pozwalać na takie zachowanie! Przecież to niedopuszczalne! W kawiarni powinna być cisza i spokój, bo kawiarnia jest dla wszystkich i jak to można nie zwrócić uwagi dziecku, żeby zachowywało się ciszej!” (parafrazując oczywiście). Zrobiło mi się smutno, bo… przemawiało przez nie zgorzknienie. Jak bardzo trzeba być nieszczęśliwym, żeby przeszkadzał dziecięcy śmiech? Doskonale wiem, że dzieciaki potrafią być męczące i uciążliwe (będąc mamą nie da się tego nie wiedzieć). Czasem ma się ochotę udusić delikwenta, który po raz kolejny zadaje to samo pytanie, krzykiem zwraca na siebie uwagę (bo akurat ma coś ważnego do powiedzenia lub pokazania) czy rozmazuje czekoladowe ciastko na wczoraj zakupionej, nowiuśkiej koszulce. Ale tylko czasem… Bo wystarczy zdać sobie sprawę z tego, że to jest sposób wyrażania siebie. Oczywiście nie pochwalam zachowań niedopuszczalnych i aspołecznych, ale tu jest rola dorosłych, żeby pokazać te właściwe i wyciszyć te niewłaściwe. Zaś głośne opowiadanie o tym na ile sposobów można wyssać bitą śmietanę z rurki, nie należy do grupy tych powyższych. Zauważyłam, że empatia i pozytywne nastawienie do życia sprawia, że… sytuacje nie przeszkadzają. A to z kolei prowadzi do wewnętrznego spokoju i… pozytywnego nastawienia do życia. I koło się zamyka…

Współczułam tym dwóm paniom, które spotkały się przy kawie, żeby porozmawiać i się zrelaksować, a w zamian za to otrzymały stres i niezadowolenie. Na własne życzenie… Wszak to, co zapraszamy do swojego życia, przychodzi do nas…

A ja… cóż… dopiłam kawę, schowałam książkę do torebki, podziękowałam kelnerce, uśmiechnęłam się do pań i wyszłam. Nie miałam chęci przebywać w towarzystwie osób, które siały zamęt, zamiast radości. W ten sposób zadbałam o siebie i własne dobre samopoczucie. I dzięki temu ta „moja chwila” w kawiarni wciąż jest „moja”.

Z życzeniami uśmiechu i mnóstwa „chwil dla siebie”…

Agnieszka