Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Skorpena. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Skorpena. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 kwietnia 2015

Polska Mekka płetwonurków...



Jezioro Hańcza… Miejsce wyjątkowe. Chyba każdy pamięta z podręcznika do geografii, że to najgłębsze jezioro w Polsce. Według oficjalnych źródeł jego głębokość sięga 108,5 m, choć są też źródła, które podają 112 m (niezbyt potwierdzone dane, więc pozostańmy przy tych stu ośmiu metrach). Co jest wyjątkowego w tym jeziorze? Nie jestem geologiem, botanikiem, krajoznawcą ani limnologiem, więc nie bierzcie tego, co tu napiszę, jako rozprawy naukowej. Jest to bardziej opis miejsca, które jest dla mnie ważne i które uwielbiam. 

Zachód słońca nad Hańczą...
Jezioro Hańcza (nie mylić z Czarną Hańczą, która jest rzeką przepływającą przez jezioro) jest polodowcowym zbiornikiem rynnowym, o całkiem sporej powierzchni, bo ponad 300 ha, położonym na Pojezierzu Wschodniosuwalskim (dla tych mniej wtajemniczonych geograficznie – leży na  polskim biegunie zimna). W całości jest objęte ochroną jako rezerwat przyrody Jezioro Hańcza. Przez limnologów (czyli specjalistów od jezior), Hańcza zaliczana jest do jezior oligotroficznych lub oligo-mezotroficznych. Wiem, brzmi to jak chińszczyzna… W wielkim skrócie, chodzi o to, że wody jeziora nie są zbyt żyzne i dzięki temu przejrzystość wody jest oszałamiająca, sięgająca podobno 12 m. No dobra, może nie jest taka jak w Morzu Czerwonym, ale i tak znacznie większa niż w większości jezior w Polsce. Niski trofizm sprawia też, że w wodach Hańczy można spotkać znacznie mniej roślin i zwierząt, choć one oczywiście są: różne gatunki ramienic (to taka roślinka tworząca pod wodą zielone łany), raki pręgowate (niestety wszędzie ich pełno) czy miętusy pospolite (rybki lubiące ciemne, zimne wody). Nie mogę nie wspomnieć o jeszcze jednej atrakcji podwodnej (oczywiście oprócz głębokości i przejrzystości), jaką jest ukształtowanie dna, które sprawia wrażenie podwodnych gór. Można tam spotkać różnej wielkości i „umaszczenia” głazy narzutowe (w końcu kiedyś to była morena czołowa lodowca, więc zostawiła po sobie pozostałości) oraz pionowe ścianki iłowe sięgające kilkunastu metrów wysokości (lub jak kto woli głębokości).

I o co tyle krzyku? No właśnie o to, co można zobaczyć pod wodą. Dlatego od wielu lat jezioro Hańcza jest uznawana za Mekkę nurków. Co roku setki nurków zjeżdżają nad Hańczę z różnych zakątków Polski i nie tylko, żeby zanurzyć się w jej tajemniczych i pięknych głębinach. Moja miłość do tego jeziora nie jest zatem odosobniona. Ale jest to też miłość odwzajemniona, bo Hańcza daje pod wodą takie wrażenia, jakich nie doświadczy się nigdzie indziej.

Ostatni weekend poświęciłam właśnie tej mojej miłości, czyli nurkowaniu w Hańczy. Z fantastyczną ekipą Skorpeniarzy wyruszyliśmy w piątek wieczorem na kolejny podbój głębin. W sobotę po późnych śniadaniu (wieczór przy gitarze do 4 rano sprawił, że poranek nieco nam się opóźnił), z moimi cudownymi dwoma partnurami, Tomkiem i Krzysiem, wybraliśmy się na pierwsze nurkowanie. Pogoda dopisywała nam nadzwyczajnie – słońce, lekki wiaterek i temperatura iście letnia. Plan nurkowy był prosty: najpierw dłubanki (baaardzo stare łódki, każda  wydrążona w pniu jednego drzewa, od wieków spoczywające na głębokości około 36 m), a później ścianka… Jak to z planami bywa, ten też nie do końca został zrealizowany. Nie dość, że schodziłam pod wodę w innej masce niż zamierzałam (bo tamta zaczęła parować i nic przez nią nie widziałam) i z „bąblującym” automatem (oj tam, tylko troszkę się zanieczyścił i przepuszczał powietrze), to jeszcze dłubanek nie znaleźliśmy, a na ściance dopadł mnie… wielki ból głowy. Jak się później okazało Krzyś też miał pod wodą jakieś problemy natury, określmy to, patofizjologicznej… No i zmarzłam w tej wodzie jak nigdy – było spore ryzyko przegryzienia ustnika automatu przez szczękające o siebie zęby, ale na szczęście został oszczędzony. Mimo tych drobnych niedogodności, cała trójka wyszła z wody zadowolona.
Tego dnia było w planie jeszcze jedno nurkowanie, ale jak to z planami bywa… po obiedzie pojechaliśmy na zakupy (w poszukiwaniu czegoś na grilla) i przy okazji wdrapaliśmy się na punkt widokowy w Turtulu, skąd widać stary młyn i Czarną Hańczę. Wieczór spędziliśmy opychając się kiełbaskami z grilla (w końcu weszliśmy przecież na ten punkt widokowy, a to prawie jak wyprawa w góry, więc trzeba było uzupełnić utracone kalorie), popijając drinki i śpiewając do dźwięków gitary (Krzysiu, jesteś niezastąpionym gitarzystą!).

Staw nad Czarną Hańczą w Turtulu.
Moje kochane partnurki :)
No to może wspólna fotka?
Pora na kolację...
Najskuteczniejszy sposób rozpalania grilla...
Niedziela i kolejne nurkowanie. Tym razem pogoda była… huraganowa. Wiało jakbyśmy znaleźli się w samym sercu cyklonu, a tafla jeziora zmieniła się niemal w morskie odmęty z bałwanami fal. Nie, nie… Wcale nas to nie odstraszyło od nurkowania. Zapakowaliśmy się w sprzęt i daliśmy nura kierując się na „ściankę bombową”. Nazywa się tak nie dlatego, że taka fajna (choć to też), ale dlatego, że na szczycie jest wielka łuska po naboju (o kaliber, rodzaj i inne tego typu szczegóły pytajcie Tomka – ja się na tym nie znam…). To było moje najbardziej ekstremalne nurkowanie w Polskich wodach. Mówiąc żargonem nurkowym – „zrobiłam cyfrę”, czyli było to najgłębsze moje nurkowanie w dotychczasowej karierze nurkowej (nie licząc głębszego w wodach w Chrowacji, ale tego nie można porównywać). Nie wiem czy powinnam się chwalić, ale co tam… Zeszliśmy na głębokość… 45,8 m! To było niezapomniane wrażenie. Ciemno, cicho, poświata latarek i tylko ja i mój sprzęt no i partnurki po prawej i po lewej stronie. BAJECZNIE…! 

Morskie fale na Hańczy...
Skręcamy sprzęt.
No dobra, w ocieplaczu nie wygląda się zbyt kobieco...


I po nurkowaniu... Czas spakować manatki i do domu!


Co nas, nurków, przyciąga do Hańczy? Jej przejrzystość, głębia i wciąż nieodkryte tajemnice. Traktujemy ją jak świątynię, dbając o każdy kamień na jej dnie. Nurkowanie w jej wodach jest zawsze wielką przygodą… A dla mnie osobiście jest wciąż nowym, ekscytującym doświadczeniem. Choć byłam tam już wiele razy, chętnie wracam znów i znów. Nad Hańczą telefony tracą zasięg, nocą można oglądać na niebie miliony gwiazd i drogę mleczną, ukształtowanie terenu wokół jeziora daje namiastkę gór, w których można spotkać wzbijającego się do lotu orła… A pod wodą ścianki, jak w górach, kilkutonowe głazy i miętusy zaglądające przez maskę prosto w oczy. Czegóż chcieć więcej…

poniedziałek, 23 lutego 2015

Skorpena pod... lodem.


Lód miał około 25-30 cm

Lubicie lody? O co ja w ogóle pytam? Przecież to prawie pytanie retoryczne! Zatem zapytam inaczej: Lubicie lód? Eeee… konsternacja… I cóż odpowiedzieć na takie pytanie? Ja odpowiem bez wahania, że uwielbiam. Szczególnie wtedy, gdy pokrywa on grubą warstwą taflę jeziora. Tak grubą, że można na niego wejść bez obaw przed niekontrolowanym wpadnięciem do wody, które mogłoby się skończyć dramatycznie. Taki lód dla mnie i dla większości płetwonurków to obietnica niesamowitej przygody. Wystarczy tylko wyciąć w nim spory przerębel w kształcie trójkąta (wierzcie mi, że ten kształt jest bardzo ważny!), zanurzyć się w lodowato zimnej wodzie jeziora i podziwiać inny świat. Niektórych przeraża i odstrasza świadomość „lodowego dachu”  nad głową i temperatura wody, ale to właśnie one są warunkiem odmienności nurkowań podlodowych.

Pełne zanurzenie
Ten weekend minął właśnie pod znakiem nurkowania podlodowego. W sobotni poranek, AKP Skorpena zapakowała manatki (dużo, bardzo dużo manatków…) i wyruszyła nad jezioro Łęsk (popularnie zwanego Kulką) do bazy nurkowej Nemo. Tam przeżyliśmy świetną przygodę pod lodem. Kilku śmiałków zasmakowało nurkowania podlodowego po raz pierwszy w życiu i przeszło „morderczy” kurs, żeby otrzymać certyfikat uprawniający do schodzenia pod lód. Musieli nauczyć się, jak wycinać przerębel – kształt trójkąta znacznie ułatwia wyjście z wody na lód w pełnym sprzęcie, jak przygotowywać liny asekuracyjne, jak wkręcać śruby lodowe w lód po obu stronach jego tafli (Próbowaliście coś kiedyś wkręcać będąc zawieszonym w wodzie i mając nad głową śliski sufit, który nijak nie chce pozwolić na dziurawienie go? To naprawdę nie jest łatwe – wiem coś o tym…) i jak sobie radzić pod wodą będąc na smyczy, która jest jedynym sposobem komunikacji z osobą asekurującą z powierzchni. Taki kurs, to nie lada wyczyn, więc gratuluję wszystkim, którzy się go podjęli i ukończyli. Jednak dla większości z nas nurkowanie pod lodem było kolejnym doświadczeniem z „tych fajnych”.


Transport sprzętu nad przerębel wcale nie był łatwy
Wkręcam sobie...
Olinowany instruktor :)
Pierwsze podlodowe zanurzenie Ewy - pełne strachu...
No to wychodzimy. 
Wcale nie jestem waleniem!
Kolejni śmiałkowie szykują się pod wodę.
RAZEM!!
No dobra, musiałam im troszkę pomóc ;)
Samo jezioro Łęsk jest akwenem bardzo atrakcyjnym dla płetwonurków. Jest typowym jeziorem polodowcowym i, podobnie jak jezioro Hańcza (to najgłębsze w Polsce), ma bardzo charakterystyczne ukształtowanie dna. Jako jezioro rynnowe, tworzy pod wodą strome zbocza, a w niektórych miejscach, ścianki iłowe (jeśli się mylę, poprawcie mnie – nie jestem geologiem…) o bardzo ciekawej architekturze, dającej schronienie rybom. To właśnie przy takiej ściance odbyło się moje sobotnie nurkowanie. Razem z moim ulubionym Partnurem (w wolnym tłumaczeniu Partner nurkowy) podłączyliśmy się do liny mającej podobno długość 300 m – tak przynajmniej twierdzili jej właściciele, zanurzyliśmy się w zimną toń i odwiedziliśmy miejsce, które wcześniej widzieliśmy latem. Wyglądało identycznie jak zwykle, ale specyfika samego nurkowania sprawiła, że… było inaczej. 

Skute lodem jezioro Łęsk
Z moim Partnurem :)
Po nurkowaniach był wspólny obiad, a wieczorem ognisko z kiełbaskami, gitarą i śpiewami, moczenie się w gorącej balii ogrodowej i kąpiel w przeręblu (tym razem zrobionym tuż przy brzegu). Rano po śniadaniu, część z nas zdecydowała się na kolejne nurkowanie. Przyznam się bez bicia, że mnie tym razem dopadło lenistwo i zostałam na lodzie (nie w tym negatywnym znaczeniu…) asekurując i bawiąc się w fotografa.

Ciepło...
...zimno!
Ciepło...
...zimno!
To był bardzo intensywny, męczący, ale fantastyczny weekend, co w braci skorpenowej jest czymś absolutnie naturalnym. To kiedy kolejny wyjazd nurkowy???

środa, 13 sierpnia 2014

Podwodne spacery ze Skorpeną

Mawiają, że chodzenie po bagnach wciąga. To co w takim razie powiedzieć o nurkowaniu? Z doświadczenia wiem, że jeśli załapiesz bakcyla po pierwszym zejściu pod wodę, to zakochasz się w nurkowaniu bez pamięci. Może o moim "pierwszym razie" pod wodą kiedy indziej, a dziś o tym, jak każdy może zafundować sobie taki swój prywatny "pierwszy raz".

Skorpenowy nurkowóz
W ostatnią sobotę, 9 sierpnia, odbyła się kolejna akcja "Podwodne spacery" w ramach "Olsztyn? Aktywnie!". Organizatorem był najstarszy i... najlepszy (dobra, troszkę subiektywnej opinii...) klub nurkowy w Olsztynie, czyli Akademicki Klub Płetwonurków "Skorpena", działający przy Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Chętnych do przeżycia swojej pierwszej podwodnej przygody oczywiście nie zabrakło. Najpierw była krótka odprawa, czyli słów kilka tytułem wstępu, o tym, co będzie pod wodą, jak się porozumiewać (bo raczej ciężko się dogadać mając automat do oddychania w ustach) i jak się zachowywać w nieprzewidzianych okolicznościach. Po tym wprowadzeniu... co tu dużo mówić... przyszła pora na pierwsze zanurzenie. Jeszcze tylko dobranie odpowiedniego sprzętu, w czym dzielnie pomagali Skorpeniarze (oczywiście ze mną włącznie...) i chętni do stanięcia oko w oko ze szczupakiem mogli rozpocząć swoją podwodną przygodę, pod okiem czujnych i wykwalifikowanych instruktorów.

Odprawa
Pora pod wodę...
Krótki instruktaż
Pięknie prawda?
I kolejna grupa gotowa do zanurzenia
Pełne (prawie) zanurzenie
Muszę przyznać, że atmosfera była przednia, a wszyscy amatorzy nurkowania wychodzili z wody podekscytowani i zadowoleni. Wcale im się nie dziwię, bo jest to naprawdę fantastyczne przeżycie, które nigdy się nie nudzi. A po ekscytacjach pod wodą był wspólny grill (bo przecież w wodzie człowiek zawsze głodnieje) i rozmowy o nowych wrażeniach. Wielu z tych, którzy spróbowali pełnego zanurzenia, wyraziło chęć odbycia kursu i nauczenia się samodzielnego nurkowania, co bardzo cieszy. Być może nasza nurkowa brać powiększy się o kolejnych zapaleńców.

Po nurkowaniu warto coś przekąsić
Ponurkowe pogaduchy nad brzegiem jeziora...
...i na plaży
Była to niestety ostatnia edycja "Podwodnych spacerów", ale Skorpena na pewno wróci z podobną propozycją aktywnego spędzania czasu za rok. A do tego czasu, warto zaznaczyć, że nurkujemy przez cały rok, więc jeśli ktoś ma chęć spróbować swoich sił pod wodą, serdecznie zapraszam do Skorpeny. Póki aura dopisuje, można z nami zanurkować w olsztyńskich jeziorach, zaś zimą - w basenie. No i nie mogę pominąć faktu, że nurkowanie jest świetną przygodą dla całej rodziny. Nasi najmłodsi płetwonurkowie mają po 8 lat!

Naprawdę warto spróbować!

Zdjęcia są dziełem "Skorpeniary" Ewy Grygieńcza-Domejko, której serdecznie dziękuję za ich udostępnienie.

No to chyba tym postem zapoczątkuję mały cykl o jednej z moich ogromnych pasji, czyli "O nurkowaniu słów kilka".