poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Lawendowy pokój

W zeszłym tygodniu (23 kwietnia) był Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Z tej okazji w wielu miejscach w kraju, odbywały się imprezy propagujące czytelnictwo. I ja tez uczciłam ten dzień, choć w dość nieoczekiwany sposób. Akurat tego dnia skończyłam słuchać audiobooka. Tak tak... Czasem to jedyny sposób, by móc oddać się lekturze. Nic nie równa się oczywiście z przebieganiem wzrokiem po zadrukowanych kartkach, z zapachem farby drukarskiej, czy szelestem przekładanych stron. Wtedy książkę poznaje się niemal wszystkimi zmysłami (niemal - bo smakowania jednak nie polecam...). Ale gdy mól książkowy jest w ciągłym niedoczasie, musi sobie jakoś radzić. Słuchanie, gdy ktoś czyta, może być równie przyjemne, jak samodzielne czytanie. Pod warunkiem, że czytający potrafi dobrze zinterpretować tekst i ma miły dla ucha głos. Dla mnie jest to całkiem dobra alternatywa zagłębienia się w literaturze. Mogę założyć słuchawki na uszy podczas jakiejś monotonnej, niewymagającej myślenia, a niezbędnej do wykonania, czynności i słuchać, słuchać, słuchać... Nie, wcale nie próbuję przekonać Cię, Drogi Czytelniku, że słuchanie jest lepsze od czytania. Absolutnie! Z całą stanowczością stwierdzam, że wolę czytać, ale "jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma"...

Zatem skończyłam słuchać książkę Niny George zatytułowaną "Lawendowy pokój". Ku mojemu przerażeniu, pierwsze rozdziały wskazywały niezbicie, że trafiłam na jeden z ckliwych romansów. No nie lubię tego gatunku literatury... Nie lubię i tyle! Nic nie poradzę na to, że nudzę się czytając o romantycznych uniesieniach bohaterów i nie zamierzam się z tego tłumaczyć... Jako, że jednak nie mam w zwyczaju porzucać zaczętej lektury i wychodzę z założenia, że każdemu należy się druga szansa (a czasem trzecia i czwarta), słuchałam dalej. Jakież było moje zaskoczenie, gdy romansidłowy początek przerodził się w absorbującą powieść o relacjach międzyludzkich, miłości i przyjaźni, o akceptowaniu i godzeniu się z przeszłością oraz kreowaniu przyszłości. A wszystko to przyprawione smakami, zapachami i krajobrazami Francji.

Pięćdziesięcioletni Jean Perdu jest księgarzem, prowadzącym paryską księgarnię na wodzie, o intrygującej nazwie "Apteka literacka". Z ogromną wnikliwością analizuje odwiedzających go klientów i bezbłędnie przepisuje receptę z odpowiednią książką. Niczym prawdziwy farmaceuta, dobiera powieści, które leczą wszelkie dolegliwości duszy. U innych... Jak w starym porzekadle, sęk w tym, że szewc bez butów chodzi. Tu także, główny bohater nie umie poradzić sobie z własną, dość już odległą przeszłością. Jednak wszystko się zmienia, gdy wyrusza na wyprawę, która ma mu pomóc rozliczyć się z tym, co się wydarzyło wiele lat temu. Obecność wielu, na pierwszy rzut oka, nie pasujących do niego osób, pomaga mu stawić czoła demonom przeszłości i uporządkować to, co do tej pory było zamknięte w "lawendowym pokoju".

Powieść to ciekawe studium ludzkich uczuć, doświadczeń i relacji. I choć styl pisarki nie bardzo przypadł mi do gustu (zbyt kwietny język i za bardzo szczegółowe opisy, nazwijmy to "okoliczności przyrody" - ale o gustach się nie dyskutuje...), to z czystym sumieniem mogę polecić ten tytułu wszystkim tym, którzy lubią lekturę wnikającą nieco głębiej niż opowiedziana historia.

Jako, że książka została zakupiona jako audiobook i nie posiadam jej wersji papierowej, więc nie mogę zrobić zdjęcia okładki. Pozwoliłam sobie zatem zaczerpnąć okładkę ze sklepu, w którym dokonałam zakupu, czyli audioteka.pl (aby wszelkie prawa autorskie do zdjęcia zostały zachowane...)


4 komentarze:

  1. Nigdy nie słuchałam audiobooka. Może kiedyś się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy braku czasu polecam :) Choć, jak napisałam, nic się nie równa czytaniu :)

      Usuń
  2. Ja zrobiłam podejście do tej książki jesienią, ale poddałam się około setnej strony (a niezwykle rzadko się tak poddaję). Bo pomimo obiecującego początku, każda kolejna strona coraz bardziej mnie męczyła, a główny bohater zwyczajnie irytował. Jak dla mnie był zwyczajnie infantylny i nijaki. A opisy wołały o pomstę do nieba. Chyba nawet na blogu przywoływałam chociażby ten: "Manon rozpuściła włosy: opadły jej na nagie piersi, gdy pędziła na swoim pokornym i wyrozumiałym rumaku o niedużych uszach". Po prostu nie dałam rady dłużej :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu, nie dziwię Ci się :) Książka zamysł ma niezły i myślę, że wielu osobom może się spodobać. Ale opisy rzeczywiście są... ciężkie do zniesienia. Gdybym miała ją czytać, to pewnie zrobiłabym tak jak Ty, a że słuchałam jej głównie jadąc do pracy i z pracy to wysłuchałam do końca. Dlatego z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że sam pomysł na książkę jest niezły. Szkoda tylko, że nie wpadł na niego jakiś inny pisarz ;)

      Usuń