poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rodzinny kalendarz adwentowy

Woreczki z adwentowymi zadaniami rodzinnymi okazały się furrorą!
Pod koniec listopada zrobiliśmy rodzinny kalendarz adwentowy. Nic wielkiego… Choinka z wieszaków ubraniowych i kolorowych łańcuchów, a na niej zamiast bombek – woreczki, w których ukryły się drobne upominki dla dziecięcia i/lub zadania na każdy grudniowy dzień. Nie będzie to jednak kolejny post z gatunku DIY, czyli jak zrobić kalendarz adwentowy krok po kroku. Internety są pełne świetnych instrukcji i inspiracji, więc po co powtarzać… Podzielę się za to z Wami moimi przemyśleniami „kalendarzowymi”. Pewne rzeczy uświadomiłam sobie kilka dni temu, zdejmując z Dziubdziubem kolejny woreczek (dzieć się fantastycznie wciągnął w zabawę i codziennie rano z zaciekawieniem sprawdza, jakie zadanie czeka nas na dziś).

Właściwie jest to mój pierwszy w życiu kalendarz adwentowy… Tak, tak… Mając dzieści lat, pierwszy raz doświadczam tego typu zabawy. Oczywiście, jako dziecko dostawałam czasem gotowe kalendarze z czekoladkami, ale… cóż… niech się przyzna ten, kto zjadał tylko jedną czekoladkę dziennie! Ja do takich nie należałam… Zamysłem tegorocznego kalendarza było świadome, wspólne spędzanie czasu w rodzinie. I okazało się, że jest to doskonały pomysł. Codziennie robimy „coś” razem: a to ozdoby choinkowe z filcu, a to szopka bożonarodzeniowa z rolek po papierze toaletowym (recykling pełną gębą), a to wspólny wypad do kina czy na jarmark świąteczny. Nie są to jakieś spektakularne wyczyny, ale sprawiają, że choć przez chwilę w ciągu dnia jesteśmy we trójkę, zajęci sobą nawzajem (i zadaniem), a nie swoimi, jakże ważnymi sprawami. I wiecie co? Wszystkim nam to sprawia ogromną przyjemność. Nie zmuszamy się do niczego, bo przecież nie mamy obowiązku zrobić zadania z woreczka, jeśli akurat nie mamy na niego ochoty… Po prostu chcemy… I dlatego mamy z tego taką frajdę. To czas zatrzymania i wytchnienia dla całej naszej trójki. Czas bycia razem.

Odkryłam, że kalendarz wpłynął też na mnie osobiście. Pozwolił mi zatrzymać się w codziennym zabieganiu i być w danej chwili, tu i teraz. Pierwszy raz od wielu lat, nie odłożyłam zakupu prezentów na ostatni przedświąteczny tydzień, bo widząc ubywające z choinki woreczki, mam świadomość ile dni zostało jeszcze do świąt. I nie budzę się (jak bywało lata wcześniej) „z ręką w nocniku” i lampką w głowie, że przecież święta za pięć dni, a ja jeszcze nic nie przygotowałam. Wszystko idzie znacznie spokojniej i jakoś tak po kolei (no może poza świątecznymi porządkami – do tego przydałby mi się osobny kalendarz… O! To jest myśl na przyszły rok!). Jestem bardziej świadoma upływającego czasu, ale… ten czas nie goni w zawrotnym tempie. Płynie tak, jak powinien. W rzeczywistości tak, jak zwykle… Z tym, że wcześniej byłam zbyt zagoniona, zawalona tysiącem myśli i spraw, żeby widzieć, że czas przecieka mi przez palce. Te chwile codziennego zatrzymania przy kalendarzu adwentowym, dały mi też zatrzymanie we wszystkim innym i dzięki temu nie odnoszę wrażenia, że czas pędzi, jak na karuzeli. A to z kolei przynosi wewnętrzny spokój i radość… Jestem bardziej TU i TERAZ, czyli tam gdzie… aktualnie rzeczywiście jestem…

Może moimi spostrzeżeniami nie przybliżyłam się (ani Was) do nagrody Nobla. Mam jednak nadzieję, że moje przemyślenia pozwolą Wam też zatrzymać się na chwilę w tym przedświątecznym zabieganiu i poczuć, że istnieje tylko ta chwila, w której jestem i warto na nią zwrócić uwagę… 


Zatem, na ten przedświąteczny tydzień, życzę Wam UWAŻNOŚCI!

1 komentarz:

  1. I u nas pierwszy raz w tym roku pojawił się taki kalendarz z paczuszkami i zadaniami. Ala codziennie odcina jedną paczuszkę, wyciąga prezencik i leci do mnie z karteczką "Mamo co tutaj jest napisane? co dzisiaj robimy?". Podoba mi się ta zabawa.

    OdpowiedzUsuń