piątek, 29 maja 2015

Mała ogrodniczka


Praca w ogrodzie… Dla jednych wieje nudą, dla innych jest sposobem na życie czy spędzanie wolnego czasu. Niezależnie od tego, do której grupy należysz, nie możesz  zaprzeczyć, że przebywanie wśród roślin pozwala nadzwyczajnie odpocząć i zrelaksować się. Feeria barw kwitnących kwiatów i zieleń liści przynoszą ulgę zmęczonym oczom, a śpiew ptaków w koronach drzew, daje ukojenie naszym uszom, po gwarnym dniu w mieście. Ogród ma jeszcze jedną zaletę… Jest doskonałym placem zabaw dla dzieci, łączącym w sobie przestrzeń, świeże powietrze i ogromne możliwości edukacyjne. A co jeśli nie posiadamy domku z ogrodem, w którym nasza pociecha może kopać grządki, siać i patrzeć jak z nasion powstają rośliny? Cóż… Wystarczy doniczka i trochę ziemi… Wspaniały ogród można stworzyć nawet na parapecie we własnym pokoju.

Początkującym małym ogrodnikom, szczególnie takim, których rodzice nie mają pojęcia o uprawie roślin, z pomocą może przyjść ciekawa publikacja, która całkiem niedawno i kompletnie przypadkiem wpadła w ręce moje i Dziubdziuba. W ramach projektu Centrum Edukacji Dziecięcej ukazała się książka „Moja szkoła ogrodnictwa”, która pokazuje, że uprawa roślin wcale nie musi być nudna i może być prawdziwą przygodą. W książeczce można znaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące podstaw ogrodnictwa: jak wysiewać kwiaty, jak zbudować cieplarnię, jak założyć ogródek skalny lub oczko wodne… A wszystko to przedstawione w sposób prosty, niemal kulinarny – składniki i przepis przygotowania. Zadania zostały podzielone na cztery grupy tematyczne: z życia roślin, rozmnażanie roślin, hodowanie roślin i niezwykłe ogródki. Każde z zadań zajmuje jedną, bogato ilustrowaną i pełną dokładnych opisów, stronę. I co ważne, każda strona ma identyczny układ (jest podzielona na rubryki „przygotuj”, „wykonanie” i „warto wiedzieć”). Dzięki temu książeczka staje się przejrzystym vademecum ogrodnictwa dla najmłodszych. W rubryce „przygotuj” można znaleźć wszystko, co będzie potrzebne do zrobienia ogródka. Następnie w punktach opisane są kolejne czynności, jakie trzeba wykonać. Dodatkowo, w rubryce „Warto wiedzieć”, można znaleźć ciekawostki związane z danym zadaniem, a liczba kwiatków w nagłówku wskazuje na stopień trudności. 



Ideę książki można skwitować krótkim stwierdzeniem: przez zabawę do wiedzy i umiejętności. Jest przeznaczona dla dzieci w wieku przedszkolnym, ale i dla młodszych może być świetną inspiracją do „grzebania w ziemi” i obserwacji jak nasionko zmienia się w roślinę. Dziubdziub sama wybrała sobie nasiona, które wysiałyśmy w naszym przydomowym ogródku (zażyczyła sobie hodowlę… kalafiora!) i teraz niecierpliwie czeka aż wzejdą. A w międzyczasie z zapałem pomaga grabić trawnik, wyrywa chwasty (no dobra, bardziej oczyszcza mój zielnik z ziół, zostawiając chwasty na swoim miejscu…) i podlewa niedawno wysiane kwiaty. W jej przypadku, praca w ogrodzie jest okazją do świetnej zabawy na podwórku i kontaktu z przyrodą. Często nawet bajki nie przekonują jej wieczorami, że czas już wracać do domu…




A Wy lubicie „grzebać w ziemi”? A może większą frajdę sprawia Wam wypoczynek w ogrodzie, który przygotował ktoś inny?


Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką 2.

https://dzikajablon.wordpress.com/2015/04/10/przygody-z-ksiazka-druga-edycja-projektu/

wtorek, 26 maja 2015

Jestem, bo jesteś...

"Matka byłaby zdolna wymyślić szczęście, aby dać je swoim dzieciom." Madeleine Derber


Nie wiem, co czułaś, gdy dowiedziałaś się, że już jestem. Jak to było, gdy nosiłaś mnie przez 9 miesięcy pod sercem, czułaś moje kopniaki pod żebrami i wymiotowałaś do samego porodu (tak opowiadasz...). Nie wiem, co czułaś, gdy się rodziłam. Z Twoich opowieści wynika, że przyszłam na świat szybko i... na pewno nie bezboleśnie (no w to, to nie uwierzę!). Nie wiem, co czułaś, gdy tuliłaś mnie w ramionach i uspokajałaś, gdy miałam kolki albo płakałam z innego powodu. A podobno byłam mocno jęczącym i wiecznie rozwrzeszczanym maluchem. Nie wiem, co czułaś, bo... to czułaś tylko Ty i nikt inny. I nawet jeśli o tym opowiadasz, to nie da się tych uczuć przekazać słowami. A nawet jeśli się da, to... nie da się ich zrozumieć.

Pamiętam jednak, jak siadałaś wieczorami na moim łóżku i śpiewałaś mi i mojemu bratu na dobranoc. Nie kołysanki, lecz piosenki żołnierskie (dzięki temu nauczyłam się patriotyzmu). I nie miała znaczenia jakość wykonania, lecz samo wykonanie. Pamiętam, jak sama nie mając co na siebie włożyć, kupowałaś mi buty lub przydużą kurtkę (żebym mogła ją dłużej ponosić). Powtarzałaś tylko: "muszę sobie kupić buty", których nie kupowałaś, bo portfel okazywał się nie dość wypełniony i nosiłaś te stare, już dawno znoszone. Pamiętam, jak kupowałaś kilka cukierków czekoladowych i sama ich nawet nie ruszałaś, skrzętnie dzieląc je po równo między mnie i brata.

Pamiętam jeszcze wiele sytuacji, których wtedy nie rozumiałam albo które wtedy wydawały mi się oczywiste. Dziś, gdy mam Isię i sama jestem mamą, wszystko mi się rozjaśnia. Już teraz mogę sobie wyobrazić, co wtedy czułaś i potrafię zrozumieć dlaczego rezygnowałaś z tak wielu rzeczy dla mnie i dla moich braci. I to wszystko jest teraz... jeszcze bardziej oczywiste! Już teraz wiem, że to wszystko może pojąć tylko matka. I wiem, że nic nie jest ważniejsze od szczęścia własnego dziecka i że dla tego szczęścia mama jest gotowa poświęcić i oddać wszystko. Wiem, że cieszy się z każdego uśmiechu i sukcesu dziecka i na równi z nim (albo i mocniej) przeżywa jego łzy i porażki. I drży, by nie stała mu się krzywda, gotowa tę krzywdę przyjąć na siebie. I kocha... bezgranicznie i bezwarunkowo...

Wiedziałam o tym od zawsze, ale dziś to rozumiem...

Mamusiu, dziękuję! I kocham Cię nad życie!

piątek, 15 maja 2015

"Gówniany" temat...


Pożegnanie pieluszki i rozpoczęcie korzystania z nocnika lub sedesu jest zawsze wielkim wydarzeniem zarówno dla dziecka, jak i dla rodzica. U nas przygotowania do odpieluchowania ruszyły pełną parą, choć i tak wychodzę z założenia, że każde dziecko w swoim tempie dorasta do tego wydarzenia i nie ma sensu przyspieszać. Każdy nacisk będzie powodował stres, a stres nie jest pomocny w żadnej nauce. Zatem przygotowujemy się… Bardzo intensywnie. Na razie zaczęliśmy od czytania o nocnikach. Zgromadziliśmy całkiem pokaźny zbiorek książeczek o (wybaczcie wyrażenie) gównianym temacie i muszę przyznać, że już pierwsze sukcesy są za nami. Co prawda do całkowitej rezygnacji z pieluchy jeszcze daleko (i niestety jest to najbardziej związane z tym, że brakuje mi konsekwencji w dążeniu do celu, a nie z oporów Dziubdziuba)., ale pierwszych kilka „siku” pojawiło się w ślicznym zielonym nocniczku.

Oto co znalazło się w naszej „sedesowej’ biblioteczce:
Tupcio Chrupcio. Żegnaj, pieluszko! Elizy Piotrowskiej to ciepła opowieść o małej myszce o imieniu Tupcio Chrupcio (pewnie większości rodziców wcale nie muszę go przedstawiać…) i jego młodszej siostrzyczce Mysi, która… robi w pieluchę, a Tupcio bardzo tego nie lubi. Nie dość, że wszyscy zajmują się tylko nią, to jeszcze jej pełna pieluszka często przerywa najlepszą zabawę. Dzielny Tupcio postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i pozbyć się niechcianego smrodku z siostrzanej pieluszki. Efekt jego działań okazał się nad podziw  skuteczny. Opowieść „Żegnaj, pieluszko!” nie tylko uczy po co jest nocnik i kiedy z niego korzystać, ale także pokazuje, że posiadanie rodzeństwa bywa jednak fajne. Pokazuje trudne uczucia zazdrości i złości i sposoby radzenia sobie z nimi oraz uczucia pozytywne, jak radość, czy duma z dobrze wykonanego zadania. 




Kolejną pozycją literatury „gównianej” jest Kajtuś. Na nocniczku. Joceline Sanschagrin. Rezolutny Kajtuś dostaje od mamy nowy nocniczek i dzielnie próbuje wykorzystać go we właściwy sposób. I choć zdarzają się małe „wypadki przy pracy”, szczególnie podczas bardzo absorbującej zabawy (no cóż, każdemu zdarza się zapomnieć…), to w końcu odnosi sukces. Już wie kiedy musi skorzystać z nocniczka i dzięki temu może  zrezygnować z używania pieluszek – zabawa staje się znacznie wygodniejsza. Książeczka w moim odczuciu jest napisana troszkę zbyt sztywnym i „politycznie poprawnym”, językiem, ale Dziubdziub ją bardzo lubi.




I na koniec książeczka, która okazała się najbardziej skutecznym nauczycielem, bo dzięki niej mamy za sobą pierwsze nocnikowe sukcesy. Nocnik nad nocnikami. Dziewczynka. Alony Frankel to zabawna opowieść o Basi, jej mamie i zaskakującym prezentem od babci Basi. „Może to wazon na kwiaty? Nie to nie wazon na kwiaty. Może to wanienka dla ptaków? Nie to nie wanienka dla ptaków. To nocnik” – tak zostaje przedstawiony nowy, nieznany dotąd Basi przedmiot, pięknie zapakowany przez babcię. Basia siada na nowy nabytek i… nic. Zatem do czego to coś służy? Po kilku próbach i całej stronie „i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała…” w nocniku Basi ląduje siusiu i kupa. Duma rozpiera Basię i mamę Basi. U nas ta krótka książeczka była strzałem w dziesiątkę. Dziubdziub, za przykładem Basi siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała… na swoim zielonym nocniczku, aż w końcu nocniczek wypełnił się. Dumna wylała zawartośc nocniczka do sedesu i samodzielnie spuściła wodę.
Wiem, ze jeszcze długa droga przed nami, ale „pierwsze koty za płoty”. Ale przecież mamy jeszcze czas! Gdy Dziubdziub będzie gotowa, to na pewno nauka nocnikowania przebiegnie gładko i szybko (no dobra, przynajmniej głęboko w to wierzę, a ponoć wiara potrafi góry przenosić…). 




A w planach mamy jeszcze zakup jednej „gównianej” książeczki, o której wiele już słyszałam dobrego, czyli Ja już potrafię. O sukcesie na sedesie. A może Wy coś ciekawego możecie polecić w tej tematyce? Nie tylko dla dziecka, ale też do poczytania dla mnie (wszak rodzic tez musi się kształcić w tym kierunku…).


Post powstał w ramach projektu "Przygody z książką 2" :

https://dzikajablon.wordpress.com/2015/04/10/przygody-z-ksiazka-druga-edycja-projektu/

wtorek, 12 maja 2015

22 miesiące...

I kolejny miesiąc za nami (od wczoraj)! Bardzo intensywny miesiąc, pełen radości i nowych doświadczeń, przeżyć i umiejętności. Dziubdziub zaczęła sprawnie chodzić po schodach (czasem nawet nie potrzebuje trzymania za rączkę), odkryła swoją nową miłość - konie. Mimo, że te piękne zwierzęta są kilka razy większe od niej, nie czuje przed nimi strachu. Uwielbia je głaskać, karmić i przytulać się do nich. Nie przeszkadza jej, gdy skubią jej włosy, wręcz doprowadza ją to do salw śmiechu. Ogromną frajdę sprawia jej wspinanie się na górę piachu, którą mamy pod domem. Jakaż radość maluje się na jej twarzyczce w momencie, gdy zdobędzie szczyt. Jest bardzo żywiołowa, więc usiedzenie przez dłuższy czas w jednym miejscu jest nie lada wyzwaniem. No chyba, że siada w tym miejscu z książką w ręku. Miłość do książek wciąż okazuje się miłością stałą i niezmienną, co mnie bardzo cieszy (ale to już wiecie).

Powolutku zmieniają jej się preferencje kulinarne. O ile dotąd słodkości były wypluwane w tempie zawrotnym, o tyle w ostatni weekend wciągnęła kawałek ciasta kakaowego. Właściwie wcale jej się nie dziwię, bo babcia piecze najlepsze ciasta pod słońcem. Nadal jednak woli konkrety, czyli makaronik, ziemniaczki, mięsko, brokuły, jabłka itp.

Hitem ostatnich zabaw jest nowa kuchenka (prezent od babci), na której gotuje zupki, smaży placki i przyrządza kawę dla wszystkich, którzy są w pobliżu. Nadal jednak niepodzielnie królują klocki, kredki i rysowanie oraz wszelkiej maści i koloru naklejki (nowy design prysznica został stworzony dzięki około setce naklejek). No i oczywiście zabawy na podwórku, podczas których brudzi się niemiłosiernie. Ale czyż nie jest prawdą powiedzenie, że "brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko".


No co? Czytam!
Mmmmm... Pyszny makaronik, a na tarasie i podany wprost do ust smakuje jeszcze lepiej!
Prace w ogrodzie z babcią (dzień wcześniej)
Słownik polsko-Dziubdziubowy:
nuek - nurek
baki - bańki
tić - pić
książki są wymawiane cudnie, ale nie do zapisania...


Kochanie moje, jesteś najbardziej radosnym aniołkiem jakiego znam i dostarczasz mi i Tacie tyle pozytywnych emocji, że nic więcej w życiu już nie trzeba. No muszę to oznajmić wszem i wobec: MAM NAJCUDOWNIEJSZE DZIECKO NA ZIEMI!!! (Pewnie każda mama może to powiedzieć o swoim dziecku i.... to będzie najprawdziwsza prawda, bo każde dziecko jest najcudowniejsze dla swojej mamy)

Kocham Cię Isieńko!

czwartek, 7 maja 2015

Majówka z jogą

Czym jest joga? Odpowiedź na to pytanie jest z jednej strony bardzo prosta. Wystarczy zajrzeć do wikipedii, żeby znaleźć bardzo obszerną informację. Z drugiej jednak strony, joga jest pojęciem na tyle szerokim, że w jednym zdaniu trudno wyjaśnić czym jest. Nie jestem fachowcem w tej dziedzinie, więc nawet nie będę próbowała przedstawiać oficjalnego wyjaśnienia pojęcia. Mogę jedynie powiedzieć czym dla mnie jest joga. Niektórzy twierdzą, że to religia. Nic podobnego! Joga jest drogą, filozofią, która pozwala łączyć świat cielesny z duchowym, pozwala rozwijać się holistycznie, ale absolutnie nie jest religią. Najlepszym przykładem jest katolicki ksiądz Joseph Pereira, który jest jednocześnie nauczycielem jogi. Z powodzeniem łączy służbę Bogu i Kościołowi z praktykowaniem jogi, a jego motto w praktyce jogi brzmi „Łaska realizuje się w ciele”. Zatem joga to nie religia czy sekta. Joga otwiera, a nie zamyka. Otwiera na świat, na ludzi, na życie i na siebie samego. Podstawowym „przykazaniem” w filozofii jogi jest nie krzywdzenie innych, ale i siebie. Przez praktykę asan (czyli pozycji jogi), pranajamę (ćwiczenia oddechowe) oraz medytację, można rozwijać swoją wrażliwość na świat wewnętrzny i zewnętrzny. I tym właśnie dla mnie jest joga. Rozwijaniem siebie… Dzięki niej lepiej się czuję w moim własnym ciele, zarówno od strony fizycznej, jak i psychicznej czy duchowej.

No dobra, nie jestem taką joginką „z prawdziwego zdarzenia”, bo nie praktykuję codziennie (wykręcam się zazwyczaj brakiem czasu, ale prawda jest taka, że mi się nie zawsze chce), a regularność mojej praktyki ogranicza się do cotygodniowych (ostatnio) zajęć grupowych z moją ukochaną nauczycielką jogi, Moniką. Ale powiem Wam w sekrecie, że gdy zrobiłam sobie 3-miesięczną przerwę w praktyce, to… czegoś mi brakowało… Moje gnaty nagle zaczęły trzeszczeć, gdy rano wstawałam z łóżka, kręgosłup zaczynał boleć przy dłuższym staniu, czy noszeniu Dziubdziuba (a ona już nie jest lekka… 12 kg, to już jest całkiem spory ciężar do noszenia na rękach), a psychicznie zaczynało mnie „nosić” (i lepiej tego nie ujmę, bo nie znam lepszego określenia). I dzięki temu wiem, jak ważna jest dla mnie, nawet średnio regularna, praktyka. Joga daje mi coś więcej niż dawkę ruchu (co przy moim temperamencie jest to oczywiście niezbędne). Joga daje mi równowagę i pomaga z dystansem spojrzeć na siebie i na to, co się dzieje w moim życiu. Daje mi też cudowne znajomości, bo jogini, to z reguły ludzie otwarci, przyjaźni i bardzo sympatyczni, a przebywanie w ich towarzystwie ubogaca i uprzyjemnia codzienność.

Okazało się, że joga jest dla mnie też świetnym sposobem spędzania wolnego czasu. Obok nurkowania (mojej pierwszej i wielkiej miłości), jest czymś, co daje mi wytchnienie od codzienności, możliwość zatrzymania się i pobycia ze sobą. I między innymi dlatego majowy weekend spędziłam z rodzinką na warsztatach jogi w Galinach, prowadzonych właśnie przez Monikę. I choć był to wyjazd rodzinny, to z rodzinką spędziłam niewiele czasu. Przez sześć godzin dziennie wykręcałam swoje ciało w każdą możliwą stronę na macie do jogi, a reszta rodzinki zajmowała się sobą. Na szczęście miejsce, gdzie odbywał się warsztat, czyli Pałac i Folwark Galiny, jest bardzo przyjazne dzieciom. Dlatego każdy z nas mógł znaleźć coś dla siebie. Ja w ciągu tych czterech dni znalazłam czas tylko dla siebie (wieczorami, gdy mała spała, udało mi się nawet poczytać i podziergać bransoletkę z koralików). Zaś Dziubdziub z Panem Tatą znaleźli tysiące możliwości zabaw w specjalnie przygotowanym pokoju dla dzieciaków, w stajni, na Farmie Zwierząt Miniaturowych i na placu zabaw. Dziubdziub była wniebowzięta mogąc głaskać i przytulać konie, osiołki, kucyki czy kozy. I mimo, że ona taka malutka, a konie taaakie duże, wcale nie czuła przed nimi strachu. Wręcz przeciwnie, im bardziej skubały ją w głowę, tym więcej było frajdy. Trzeba przyznać, że odwagi jej nie brakuje…

Folwark w pełnej krasie.
W pokoju zabaw dla dzieci.
Chwila wypoczynku podczas spaceru.
W magnoliach...
W forsycjach...
Farma Zwierząt Miniaturowych.
O! Koza!!
Osiołku, chcesz spróbować mojego kwiatka na czapce?
Kocham konie!
I wcale się ich nie boję.
Szaleństwa na trawie.
Mówiąc krótko… wypoczęłam… Może nie fizycznie, bo po powrocie bolał mnie każdy mięsień („mały palec też chce ćwiczyć jogę”, jak mawia Monika, więc mój zacięcie ją ćwiczył…). Ta majówka z jogą doładowała moje akumulatorki i dała siłę do powrotu do codzienności. No lubię jogować… Bardzo!

A Wy jakie macie doświadczenia z jogą? A jeśli nie praktykujecie jogi, to czy uprawiacie jakieś inne formy ruchu? Lubicie aktywnie spędzać czas?