piątek, 24 marca 2017

O dziecięcej histerii słów kilka - część 1






Był czas w naszym rodzinnym życiu, że poranne wyjście do pracy było niemalże traumatycznym przeżyciem – płacz, krokodyle łzy i histeria doprowadzająca wszystkich do rozpaczy i białej gorączki. I tak było codziennie. Samo wspomnienie o tym, że mama/tata musi iść do pracy, kończyło się co najmniej półgodzinnym krzykiem i walką. Dziubdziuba zalewały emocje, z którymi nie mogła sobie poradzić i wyrzucała je z siebie w sposób całkowicie niekontrolowany. Co tu dużo mówić… dziecięca histeria i tyle… Przejdzie z czasem.

To prawda! Przejdzie… wierzcie mi… I właściwie na tym mogłabym skońćzyć ten post. Jednak z doświadczenia wiem, że rady typu „uzbrój się w cierpliwość”, „to niedługo minie” są psu na budę, gdy zmagasz się z tym tematem codziennie i masz ochotę „wyjść z siebie i stanąć obok”.

Zatem jak sobie poradzić z atakami histerii u dziecka? To jedno z trudniejszych pytań rodzica. Pytanie, na które właściwie każdy rodzic sam musi sobie odpowiedzieć. Radzenie sobie w takich sytuacjach, to wypracowanie własnej metody, która będzie odpowiadać Tobie, Twojemu dziecku i Twojej rodzinie. Ale może zacznijmy od tego, skąd się bierze histeria u małego dziecka.

Wiedz, że to normalne. Powtarzam – NOR-MAL-NE! Mówi się, że dziecko przychodzi na świat, jako czysta kartka. Ta czysta kartka odnosi się również do odczuwania emocji, reagowania na nie i radzenia sobie z nimi. Przecież nawet Ty sam, będąc już osobą dorosłą i w pełni dojrzałą, nie zawsze potrafisz poradzić sobie z własnymi emocjami. A co dopiero Twoje dziecko, które odczuwa je dopiero od 2/3/4 lat! Poznawanie świata to również poznawanie samego siebie i tego, co czujemy. I właśnie to robi Twoje dziecko – poznaje własne emocje i swoje reakcje na nie. Szkopuł w tym, że odczuwa je znacznie silniej niż dorosły, bo są dla niego nowością. I bladego pojęcia nie ma o tym, co się dzieje z jego ciałem i w jego głowie i sercu oraz co z tym fantem zrobić. Skoro nie wie, co zrobić, robi to, co potrafi, czyli komunikuje Ci „mamo/tato coś się ze mną dzieje, a ja nie wiem co!” Życie z dzieckiem byłoby cudownie proste, gdybyśmy mogli usłyszeć słowa tego typu. Ale oczywiście dziecko nie powie o tym, co czuje słowami (bo zwyczajnie nie potrafi ubrać tego w słowa), lecz pokaże mową ciała i płaczem. A im większy zalew emocji, tym gwałtowniejsza reakcja, prowadząca do histerii. 

Pierwsze, co musisz zatem zrobić (żeby nie zwariować), to uświadomić sobie, że z Twoim dzieckiem jest wszystko w porządku i że ataki histerii występujące w pewnym wieku, wbrew pozorom świadczą o tym, że rozwija się ono całkiem prawidłowo. Wiem, że to cholernie (wybaczcie słowo, ale tylko ono oddaje sedno sprawy) trudne do przyjęcia. Szczególnie wtedy, gdy Twoja cierpliwość i siły są na skraju wyczerpania, bo „ten bachor drze się już od godziny”. Jeśli jednak nie jest to krzyk patologiczny, związany ze zmianami neurologicznymi lub psychicznymi, możesz być pewna, że to przejdzie z czasem (niestety różnie długim…). Potrzebne są więc ogromne pokłady cierpliwości, które musisz wygrzebać gdzieś z najgłębszych swoich zasobów. U nas napady histerii trwały ponad 3 miesiące. I mimo, że doskonale zdawałam sobie sprawę z ich przyczyny (okresy lęku separacyjnego dzieci przechodzą z różnym natężeniem), to moja cierpliwość została wystawiona na poważną próbę. Nie ukrywam, że nie jestem ostoją spokoju, więc zdarzało mi się, że moja frustracja, zmęczenie i bezsilność względem sytuacji brały górę i wybuchałam. Ale niestety moje wybuchy i brak stabilności emocjonalnej powodowało tylko pogłębianie się ataków histerii Dziubdziuba. Zaczęłam szukać rozwiązania sytuacji, czytałam, pytałam, aż w końcu udało mi się wypracować zestaw metod, które początkowo łagodziły te napady, a z czasem im zapobiegały. Tym, co pomogło nam przetrwać te trudne chwile podzielę się następnym razem, z nadzieją, że pomogę jakiemuś zdesperowanemu dziecku i jego rodzicowi dojść do ładu z zalewem emocji.


Do zobaczenia zatem

Agnieszka

środa, 15 marca 2017

Chrupiące gofry



Człowiek uczy się całe życie! Nawet w kuchni… Nie żebym była jakimś ekspertem kulinarnym czy szefem kuchni w restauracji z pięcioma gwiazdkami Michelin, ale trochę już w swoim życiu ugotowałam i poeksperymentowałam w tym zakresie. Jednak najprostsze przepisy również potrafią mnie zaskoczyć.

Mając chęć na spełnienie swojej kulinarnej zachcianki, czyli pochłonięcia czegoś słodkiego, ale najlepiej bez cukru, buszowałam w zasobach internetu w intensywnych poszukiwaniach. W oko wpadły mi gofry. Od razu zadziałał odruch warunkowy (o którym usilnie staram się nauczyć moich studentów) i moje ślinianki stanowczo wzmogły swoją aktywność. Mówiąc krótko – zaśliniłam się! A to oznaczało tylko jedno – do roboty! I wtedy stwierdziłam, że zwykłe gofry są… zwykłe, a ja mam ochotę na coś nietypowego. Dzięki dalszym poszukiwaniom trafiłam na doskonale mi znany blog Alaantkoweblw, a w nim przepis na gofry z… kaszy manny. To było to! Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła tego po swojemu i taki przepis znajdziecie poniżej. Jeśli jednak ktoś ma chęć wypróbować oryginalną inspirację moich łakoci, odsyłam go TUTAJ.

Z podanej porcji wyszło mi 13 gofrów. Są pysznie chrupiące z zewnątrz, wilgotne w środku i z pysznych, słodkim posmakiem banana. O tym, że posmakowały naszej rodzince niech świadczy fakt, że po kolacji z tych 13 sztuk, zostały tylko dwie (na 3 osoby konsumujące!).


Zatem do rzeczy:

Składniki:

  •    250 g kaszy manny
  •    0,5 l mleka
  •    50 g masła
  •    3 łyżki mąki pszennej
  •    2 duże jajka
  •    2 dojrzałe banany
  •    0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  •    szczypta soli

      Wykonanie:
Kaszę manną zalać zimnym mlekiem i zostawić na 10-15 min. Masło roztopić i wystudzić. Z białek ze szczyptą soli ubić sztywną pianę. Do kaszy z mlekiem dodać żół5tka, rozgniecione banany, mąkę z proszkiem do pieczenia i roztopione masło i wymieszać, aż składniki dobrze się połączą. Na koniec dodać ubitą pianę z białek i delikatnie połączyć w jednolitą masę.
Smażyć w dobrze nagrzanej gofrownicy (wg zaleceń producenta) przez około 6 min i ustawić w „domki” do ostudzenia (żeby nie zawilgotniały i zachowały chrupkość). Podawać z ulubionymi dodatkami (dżem, cukier puder, bita śmietana, świeże owoce itp.) lub całkowicie na sucho (to nasza wersja). 

Smacznego!
Agnieszka


Ps. Tak mi właśnie przyszło do głowy, że jeśli nie masz w swoich kuchennych zasobach gofrownicy, możesz uzyskaną masę wykorzystać do usmażenia pankejków. Takiej wersji jeszcze nie próbowałam, ale myślę, że będą równie pyszne…