Pokazywanie postów oznaczonych etykietą z biblioteczki Dziubdziuba. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą z biblioteczki Dziubdziuba. Pokaż wszystkie posty

środa, 11 listopada 2015

Czar starych książek...

Któż z nas nie pamięta książek przeczytanych nam w dzieciństwie przez mamę czy babcię (nie oszukujmy się, wtedy panowie średnio angażowali się w czytanie dzieciom)? Albo tych pierwszych, samodzielnie czytanych, gdy składaliśmy literkę do literki i wyraz do wyrazu? Raczej nie da się ich zapomnieć. To one kształtowały nas i nasze czytelnicze gusta. Może nie były tak kolorowe i krzykliwe, jak teraz, ale historie w nich przedstawione fascynowały podobnie.

Do dziś pamiętam pierwszą samodzielnie przeczytaną powieść. Nie pamiętam ile wtedy miałam lat, ale to chyba mało istotne. To było "opasłe tomiszcze" - tak mi się przynajmniej wtedy wydawało i byłam z siebie niezmiernie dumna, że sama poznałam przygody Guliwera w książce Podróże Guliwera.

Od dawna zastanawiało mnie, czy dzisiejsze dzieci, w czasach, gdy mają do dyspozycji przepięknie ilustrowane i idealnie dopasowane do wieku (przez sztab psychologów i pedagogów) książki, byłyby zainteresowane takimi, w których kolory na obrazkach już wyblakły. Na odpowiedź musiałam trochę poczekać... Przy ostatnich porządkach, z czeluści domowych zakamarków wygrzebałam moje książeczki z lat dziecięcych. Nie muszę chyba mówić, jak wiele wspomnień obudziło się gdzieś głęboko, gdy przekładałam pożółkłe kartki... Pamiętając treść książeczek, w okamgnieniu przeniosłam się w historie opowiadane na ich kartach. I od razu zrodziło się w mojej głowie pytanie: "a co na to Dziubdziub?"

Okazało się, że współczesne dziecko, pokochało te stare woluminy od pierwszego wejrzenia. Codziennie z zapartym tchem słucha o mamie, która umie czarować w książce Nasza mama czarodziejka Joanny Papuzińskiej i śmieje się w głos poznając kolejne przygody Koziołka Matołka Kornela Makuszyńskiego. I nie ma dla niej znaczenia barwa kartek, ilość kolorów na obrazkach i to, że "jest za mała na takie książki". A fakt, że "mama bardzo lubiła te książki, gdy była mała" tylko potęgują jej ciekawość.

Teraz już wiem, że dla dziecka, które jest "zarażone" literaturą, nie mają znaczenia jedynie kolorowe obrazki. Stare książki uczą wrażliwości na słowo pisane i pokazują małemu czytelnikowi, że towarzyszy ono nam od dawna. A co, jeśli nie mamy zachowanych takich perełek z naszego dzieciństwa? Istnieją przecież antykwariaty... Czasem warto do nich zajrzeć z dzieckiem i wprowadzić je w świat naszego dzieciństwa. Maluchy lubią słuchać jak to było kiedyś i jaka była mama lub jaki był tata, gdy byli zupełnie mali. A ponadto, wspomnienia pomagają budować naszą więź z dzieckiem...

A Wy lubicie wracać do książek z Waszego dzieciństwa? Podzielcie się zapamiętanymi tytułami. Może uda nam się stworzyć listę "staroci", o których warto wspomnieć naszym dzieciom...


Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką 3


czwartek, 22 października 2015

Czytajmy dzieciom vol. 2 - wspomnienie

Lato minęło bardzo szybko. Obfitowało w mnóstwo atrakcji. Żyłam "w realu" do tego stopnia, że nie bardzo miałam chęć spędzać ten czas przed monitorem komputera. Stąd niewiele mnie było tu na blogu. Co działo się w te ciepłe miesiące, niech pozostanie w moich wspomnieniach. Jednak o jednym wydarzeniu nie mogę nie wspomnieć publicznie. Jestem wielką propagatorką czytelnictwa (z resztą ten, kto do mnie zagląda nawet od czasu do czasu, doskonale o tym wie). Uwielbiam czytać książki... dobre książki... i tą pasją zarażam Dziubdziuba (z doskonałym, jak na razie, skutkiem). Sami więc rozumiecie, że skoro wydarzyło się coś, co dotyczy czytania, a w szczególności czytania dzieciom, nie może przejść u mnie bez echa.

Czytajmy dzieciom vol. 2
 A wydarzyło się to 8 sierpnia... Pod hasłem Czytajmy dzieciom vol. 2. Już po raz drugi, tym razem w  restauracji U artystów spotkało się kilka blogerek, które są takimi samymi pasjonatkami czytania dzieciom, jak ja (a ich dzieci są tak samo "skrzywione" literaturą, jak Dziubdziub...). Spędziłyśmy wspólnie, bardzo interesujące i obfitujące w literackie dyskusje, popołudnie.

Wierzcie mi, że było... pyyyysznie!
"Nienapięty" program spotkania :)
Program spotkania nie był napięty, więc nie musiałyśmy siedzieć z zegarkiem w reku, co przyznam, bardzo mi odpowiadało. Dzięki temu spotkanie było swobodne - ot, zwykły wypad na kawę, w sympatycznym babskim gronie. Nie znaczy to oczywiście, że przez kilka godzin plotkowałyśmy. Co to to nie! Najpierw miałyśmy przyjemność porozmawiać z autorką książki o Czytusiu (maskotce olsztyńskich bibliotek) Czytuś odkrywa tajemnice. Skąd się biorą książki? Ulą Witkowską. Przy okazji Ula obdarzyła każdą z nas uroczą i bardzo osobistą dedykacją (obie z Dziubdziubem jesteśmy Ci Ulu bardzo wdzięczne). Później Ola z Rodzinka z innego świata zaprezentowała nam świetną (w moim odczuciu) serię bajek terapeutycznych Poczytajki Pomagajki, które przybliżają dzieciom trudne tematy, jak choroba, rozwód, samotność itp. Warto sięgnąć po tego typu książeczki w sytuacjach, gdy nie potrafimy sami pomóc dziecku oswoić jego emocji. Ciekawym punktem spotkania były mini-warsztaty (tak chyba najłatwiej to nazwać) prowadzone przez Karolinę z karolibu dotyczące tego JAK czytać dzieciom, czyli o modulacji głosem i zaangażowaniu w czytanie. Beznamiętne czytanie, brzmi jak wiadomości czy raport o stanie dolara na giełdzie, a to nie przyciąga dzieci i nie przykuwa ich uwagi. Karolina dobitnie zaprezentowała nam jaka jest różnica w "raportowym" i "ekspresyjnym" (nomenklatura własna i kompletnie nienaukowa...). Gdy tylko zaczęła czytać książkę, odpowiednio pracując głosem, w ciągu sekundy, wszystkie obecne na spotkaniu dzieci, otoczyły ją ławicą i zainteresowaniem słuchały o księżniczkach puszczających bąki (nomen omen, temat książki sam w sobie był bardzo intrygujący i powodujący salwy śmiechu nie tylko u dzieci). W trakcie spotkania pochłonęłyśmy obiadek i tony owoców i słodkości. Wszak do dyskusji niezbędna jest energia...

Zanim się zacznie...
Luźne rozmowy o książkach...
Ula Witkowska, dziękujemy Ci za cudowną dedykację!
Poczytajki - Pomagajki w natarciu
Chcesz czytać dzieciom to... się wczuj...
 W tak zwanym "międzyczasie", w sąsiedniej sali odbywała się równoległa impreza. Dzieci, które przyszły na nasze "dorosłe" spotkanie też nie miały czasu się nudzić. Mnóstwo atrakcji zapewniła im Magda z Krainy Wiśni. Było rysowanie, czytanie i śpiewanie przy gitarze i wszelkich hałasujących instrumentach. Dzieciaki z zadowoleniem zrobiły nam nawet występ artystyczny, który spotkał się ze sporym aplauzem.

Kraina Wiśni w akcji...
Blogerzy to taka "dziwna" społeczność (szczególnie ta olsztyńska), która nie zapomina o osobach potrzebujących. W trakcie spotkania zostały zebrane książki dla małych i dużych, które powędrowały do Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom i Rodzinie Arka. Może czytanie, to nie jest pierwsza i podstawowa potrzeba organizmu, ale na pewno jest pokarmem dla duszy. Ją też trzeba nakarmić, żeby życie miało barwy.

Do domu wróciłyśmy jak zwykle z naręczem prezentów, za co wielkie dzięki Organizatorkom - Oli i Sylwii oraz partnerom spotkania. Biblioteczka Dziubdziuba i moja powiększyła się znowu o nowe ciekawe pozycje książkowe.



To był bardzo inspirujący i wesoły czas. Dziękuję Dziewczyny! I pozwolę sobie na małe życzenie... OBY CZĘŚCIEJ!


Organizatorki spotkania:
Ola z Rodzinka z innego świata
Sylwia z Jej cały świat

Uczestniczki spotkania (polecam zajrzeć na ich blogi):
karolibu
Hubisiowo
CoverBaby
Szefowa Gangu
The moments of life
Tymoszko.pl

Partnerzy spotkania:
Feeria 

Animacje dla dzieci:



środa, 14 października 2015

Słowa, słowa, słowa... są niepotrzebne...

No to zaczynamy! Nasze Przygody z książką 3. Zaczynamy oczywiście tu, na blogu, bo nasza literaturowa miłość trwa od zawsze. Będziemy razem czytać, bawić się i dzielić się z Wami sposobami na książkowe spędzanie czasu.

https://dzikajablon.wordpress.com/2015/10/06/przygody-z-ksiazka-trzecia-edycja-projektu/

Dziś parę słów o tym, że... Nie trzeba słów. Cudowna książka, która w sposób nadzwyczaj prosty pokazuje, że bliskość i czułość to doskonałe "wyrazy" miłości.


Wszystkie zwierzęta mają głos. Potrafią okazywać uczucia i mówić miłe rzeczy. Wszystkie oprócz żyrafy. Ona nie ma głosu. Ale ma za to długą szyję, do której może się przytulić mała, niemówiąca żyrafka. I jak się okazuje, te najbardziej milczące zwierzątka są w stanie nauczyć wszystkie pozostałe przytulania i tego, że nie trzeba słów, by powiedzieć, że się kogoś kocha.


W dzisiejszym, mocno przegadanym, świecie, słowa coraz częściej tracą na swojej wartości. Ludzie mówią, mówią, mówią... i nic z tego nie wynika... Mówimy już nie tylko po to, aby się komunikować. Mówimy, żeby... zabić nudę, wypełnić ciszę, zamaskować nieśmiałość, przedstawić swoje zdanie w każdym temacie, wyrazić opinię, ocenić, ukryć prawdziwe uczucia... No właśnie... Mówimy, żeby ukryć to, co czujemy, żeby się nie przyznać, żeby nie wyjść na mięczaka... I tego samego uczymy niestety nasze dzieci: "nie okazuj uczuć, bo ktoś cię skrzywdzi, bo nie wypada, itp". A może by tak się zatrzymać, zamilknąć... Gdy nie wypowiadamy słów, zaczynamy zaglądać wgłąb siebie i odkrywać prawdziwe uczucia. Nie tylko odkrywać, ale również okazywać.

Tego właśnie można się nauczyć, czytając Nie trzeba słów Armando Quintero, z przepięknymi ilustracjami dzieła Marco Soma. Z premedytacją nie napisałam, że tego może się nauczyć dziecko, gdy przeczytamy mu tę książkę, bo... jest ona doskonałą lekturą również dla dorosłych, którzy zapomnieli, jak z dziecięcą ufnością okazywać uczucia (czyli tak naprawdę dla większości z nas). Oczywiście trzeba pamiętać, że mówienie o swoich uczuciach jest również ważne. Ale mówienie o nich bez ich okazywania to puste słowa.



środa, 24 czerwca 2015

Bo do psot trzeba dwojga!

No nie mogłam się oprzeć... Wiem, to żadna rewelacja, ani tym bardziej edukacja, ale... No czyż można się oprzeć rozkosznie nieznośnej Maszy? Tak! Tym razem Masza i Niedźwiedź. Wielka kolekcja bajek o przygodach Maszy i Niedźwiedzia. I nie, nie będzie to recenzja, bo tej pary chyba przedstawiać nie trzeba. Myślę, że każdy maluch już zna potulnego, spokojnego niedźwiedzia o imieniu Misza, który kiedyś występował w cyrku, a teraz mieszka samotnie w zaciszu lasu i niesforną, rozrabiającą, a przy tym rozbrajająco uroczą dziewczynkę, Maszę. A jeśli ktoś nie zna, to... radzę szybko nadrabiać zaległości i obejrzeć rosyjską serię bajek i poczytać książeczkę, choć pierwszy raz muszę stwierdzić, że wersja telewizyjna jest o niebo lepsza niż książka. Już czuję na głowie tą lawinę oburzenia: jak to? bajki?? w telewizji?? dla takiego małego dziecka??? A tak! Z całą stanowczością polecam i ja i Dziubdziub - obie śmiejemy się do rozpuku oglądając wyczyny Maszy i jej przyjaciela. Ta para jest jak ogień i woda. I co ciekawe, idealnie do siebie pasują, a ich przyjaźń można postawić za wzór (no to znalazłam maleńki aspekt edukacyjny...). Masza, jak przystało na kilkuletniego brzdąca, uczy się świata na swój, dziecięcy i bardzo ciekawski sposób, a Niedźwiedź, niemal jak rodzic, z anielską cierpliwością, znosi jej wyczyny, tłumaczy, strofuje i włącza się w niczym niepohamowaną zabawę. No nie da się ich nie kochać!


W książeczce można znaleźć pięć opowieści o przygodach dwójki głównych bohaterów. Każda z nich to karuzela niezwykłych, czasem nawet szalonych i troszeczkę niebezpiecznych, ale jakże zabawnych pomysłów Maszy, w które uparcie wciąga spokojnego Miszę. Energia Maszy potrafi "wykończyć" wszystkich - poczynając od Niedźwiedzia a na dwóch złych i wiecznie głodnych wilkach skończywszy. Nadążanie za nią to nie lada wyczyn. A to gotowanie kaszy dla pułku wojska, a to zabawa w szkołę z przebudową domu w ogromny statek, a to samotne szwendanie się po lesie z telefonem komórkowym w ręku, a to spalenie choinki świątecznej, a to... Tych "a to" można by mnożyć... Tylko po co? Wierzcie mi, że lepiej sięgnąć po książkę i oczywiście włączyć telewizję... Ci, którzy lubili w dzieciństwie serię Wilk i zając, na pewno, tak jak ja, pokochają Maszę i Niedźwiedzia. Typowo rosyjski humor, który każdy słowianin bez problemu zrozumie i ubawi się po pachy.


A żeby było więcej zabawy, wydawnictwo Egmont, wydało również serię Księga zabaw, w której można znaleźć łamigłówki, naklejki i kolorowanki, z Maszą i jej przyjacielem w roli głównej. Dzięki temu, oprócz oglądania i czytania, mały człowiek może rozwijać spostrzegawczość, logiczne myślenie i małą motorykę (czyli precyzyjne ruchy rączkami).


Dobra rozpisałam się, naćwierkałam, nachwaliłam, ale...obie z Isią uwielbiamy psoty Maszy. Na nią nie można się gniewać, nawet za najbardziej wymyślne pomysły (to znaczy na Maszę, ale i na Isię oczywiście).

A Wy znacie, lubicie Maszę i Niedźwiedzia?


Post w ramach projektu:

piątek, 29 maja 2015

Mała ogrodniczka


Praca w ogrodzie… Dla jednych wieje nudą, dla innych jest sposobem na życie czy spędzanie wolnego czasu. Niezależnie od tego, do której grupy należysz, nie możesz  zaprzeczyć, że przebywanie wśród roślin pozwala nadzwyczajnie odpocząć i zrelaksować się. Feeria barw kwitnących kwiatów i zieleń liści przynoszą ulgę zmęczonym oczom, a śpiew ptaków w koronach drzew, daje ukojenie naszym uszom, po gwarnym dniu w mieście. Ogród ma jeszcze jedną zaletę… Jest doskonałym placem zabaw dla dzieci, łączącym w sobie przestrzeń, świeże powietrze i ogromne możliwości edukacyjne. A co jeśli nie posiadamy domku z ogrodem, w którym nasza pociecha może kopać grządki, siać i patrzeć jak z nasion powstają rośliny? Cóż… Wystarczy doniczka i trochę ziemi… Wspaniały ogród można stworzyć nawet na parapecie we własnym pokoju.

Początkującym małym ogrodnikom, szczególnie takim, których rodzice nie mają pojęcia o uprawie roślin, z pomocą może przyjść ciekawa publikacja, która całkiem niedawno i kompletnie przypadkiem wpadła w ręce moje i Dziubdziuba. W ramach projektu Centrum Edukacji Dziecięcej ukazała się książka „Moja szkoła ogrodnictwa”, która pokazuje, że uprawa roślin wcale nie musi być nudna i może być prawdziwą przygodą. W książeczce można znaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące podstaw ogrodnictwa: jak wysiewać kwiaty, jak zbudować cieplarnię, jak założyć ogródek skalny lub oczko wodne… A wszystko to przedstawione w sposób prosty, niemal kulinarny – składniki i przepis przygotowania. Zadania zostały podzielone na cztery grupy tematyczne: z życia roślin, rozmnażanie roślin, hodowanie roślin i niezwykłe ogródki. Każde z zadań zajmuje jedną, bogato ilustrowaną i pełną dokładnych opisów, stronę. I co ważne, każda strona ma identyczny układ (jest podzielona na rubryki „przygotuj”, „wykonanie” i „warto wiedzieć”). Dzięki temu książeczka staje się przejrzystym vademecum ogrodnictwa dla najmłodszych. W rubryce „przygotuj” można znaleźć wszystko, co będzie potrzebne do zrobienia ogródka. Następnie w punktach opisane są kolejne czynności, jakie trzeba wykonać. Dodatkowo, w rubryce „Warto wiedzieć”, można znaleźć ciekawostki związane z danym zadaniem, a liczba kwiatków w nagłówku wskazuje na stopień trudności. 



Ideę książki można skwitować krótkim stwierdzeniem: przez zabawę do wiedzy i umiejętności. Jest przeznaczona dla dzieci w wieku przedszkolnym, ale i dla młodszych może być świetną inspiracją do „grzebania w ziemi” i obserwacji jak nasionko zmienia się w roślinę. Dziubdziub sama wybrała sobie nasiona, które wysiałyśmy w naszym przydomowym ogródku (zażyczyła sobie hodowlę… kalafiora!) i teraz niecierpliwie czeka aż wzejdą. A w międzyczasie z zapałem pomaga grabić trawnik, wyrywa chwasty (no dobra, bardziej oczyszcza mój zielnik z ziół, zostawiając chwasty na swoim miejscu…) i podlewa niedawno wysiane kwiaty. W jej przypadku, praca w ogrodzie jest okazją do świetnej zabawy na podwórku i kontaktu z przyrodą. Często nawet bajki nie przekonują jej wieczorami, że czas już wracać do domu…




A Wy lubicie „grzebać w ziemi”? A może większą frajdę sprawia Wam wypoczynek w ogrodzie, który przygotował ktoś inny?


Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką 2.

https://dzikajablon.wordpress.com/2015/04/10/przygody-z-ksiazka-druga-edycja-projektu/

piątek, 15 maja 2015

"Gówniany" temat...


Pożegnanie pieluszki i rozpoczęcie korzystania z nocnika lub sedesu jest zawsze wielkim wydarzeniem zarówno dla dziecka, jak i dla rodzica. U nas przygotowania do odpieluchowania ruszyły pełną parą, choć i tak wychodzę z założenia, że każde dziecko w swoim tempie dorasta do tego wydarzenia i nie ma sensu przyspieszać. Każdy nacisk będzie powodował stres, a stres nie jest pomocny w żadnej nauce. Zatem przygotowujemy się… Bardzo intensywnie. Na razie zaczęliśmy od czytania o nocnikach. Zgromadziliśmy całkiem pokaźny zbiorek książeczek o (wybaczcie wyrażenie) gównianym temacie i muszę przyznać, że już pierwsze sukcesy są za nami. Co prawda do całkowitej rezygnacji z pieluchy jeszcze daleko (i niestety jest to najbardziej związane z tym, że brakuje mi konsekwencji w dążeniu do celu, a nie z oporów Dziubdziuba)., ale pierwszych kilka „siku” pojawiło się w ślicznym zielonym nocniczku.

Oto co znalazło się w naszej „sedesowej’ biblioteczce:
Tupcio Chrupcio. Żegnaj, pieluszko! Elizy Piotrowskiej to ciepła opowieść o małej myszce o imieniu Tupcio Chrupcio (pewnie większości rodziców wcale nie muszę go przedstawiać…) i jego młodszej siostrzyczce Mysi, która… robi w pieluchę, a Tupcio bardzo tego nie lubi. Nie dość, że wszyscy zajmują się tylko nią, to jeszcze jej pełna pieluszka często przerywa najlepszą zabawę. Dzielny Tupcio postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i pozbyć się niechcianego smrodku z siostrzanej pieluszki. Efekt jego działań okazał się nad podziw  skuteczny. Opowieść „Żegnaj, pieluszko!” nie tylko uczy po co jest nocnik i kiedy z niego korzystać, ale także pokazuje, że posiadanie rodzeństwa bywa jednak fajne. Pokazuje trudne uczucia zazdrości i złości i sposoby radzenia sobie z nimi oraz uczucia pozytywne, jak radość, czy duma z dobrze wykonanego zadania. 




Kolejną pozycją literatury „gównianej” jest Kajtuś. Na nocniczku. Joceline Sanschagrin. Rezolutny Kajtuś dostaje od mamy nowy nocniczek i dzielnie próbuje wykorzystać go we właściwy sposób. I choć zdarzają się małe „wypadki przy pracy”, szczególnie podczas bardzo absorbującej zabawy (no cóż, każdemu zdarza się zapomnieć…), to w końcu odnosi sukces. Już wie kiedy musi skorzystać z nocniczka i dzięki temu może  zrezygnować z używania pieluszek – zabawa staje się znacznie wygodniejsza. Książeczka w moim odczuciu jest napisana troszkę zbyt sztywnym i „politycznie poprawnym”, językiem, ale Dziubdziub ją bardzo lubi.




I na koniec książeczka, która okazała się najbardziej skutecznym nauczycielem, bo dzięki niej mamy za sobą pierwsze nocnikowe sukcesy. Nocnik nad nocnikami. Dziewczynka. Alony Frankel to zabawna opowieść o Basi, jej mamie i zaskakującym prezentem od babci Basi. „Może to wazon na kwiaty? Nie to nie wazon na kwiaty. Może to wanienka dla ptaków? Nie to nie wanienka dla ptaków. To nocnik” – tak zostaje przedstawiony nowy, nieznany dotąd Basi przedmiot, pięknie zapakowany przez babcię. Basia siada na nowy nabytek i… nic. Zatem do czego to coś służy? Po kilku próbach i całej stronie „i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała…” w nocniku Basi ląduje siusiu i kupa. Duma rozpiera Basię i mamę Basi. U nas ta krótka książeczka była strzałem w dziesiątkę. Dziubdziub, za przykładem Basi siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała, i siedziała… na swoim zielonym nocniczku, aż w końcu nocniczek wypełnił się. Dumna wylała zawartośc nocniczka do sedesu i samodzielnie spuściła wodę.
Wiem, ze jeszcze długa droga przed nami, ale „pierwsze koty za płoty”. Ale przecież mamy jeszcze czas! Gdy Dziubdziub będzie gotowa, to na pewno nauka nocnikowania przebiegnie gładko i szybko (no dobra, przynajmniej głęboko w to wierzę, a ponoć wiara potrafi góry przenosić…). 




A w planach mamy jeszcze zakup jednej „gównianej” książeczki, o której wiele już słyszałam dobrego, czyli Ja już potrafię. O sukcesie na sedesie. A może Wy coś ciekawego możecie polecić w tej tematyce? Nie tylko dla dziecka, ale też do poczytania dla mnie (wszak rodzic tez musi się kształcić w tym kierunku…).


Post powstał w ramach projektu "Przygody z książką 2" :

https://dzikajablon.wordpress.com/2015/04/10/przygody-z-ksiazka-druga-edycja-projektu/

środa, 29 kwietnia 2015

Spacer z książką

Mole książkowe mają to do siebie, że książki towarzyszą im wszędzie: w autobusie, w tramwaju, w parku na ławce itp. My z Dziubdziubem odkryłyśmy nowe miejsce, do którego można się wybrać w towarzystwie książki. Zaprosiłyśmy ją na spacer po lesie. Oczywiście nie wzięłyśmy jakiejś tam "pierwszej - lepszej" książki z półki, tylko taką, która lubi las i wszystko, co z nim związane. Naszą dobrą towarzyszką była książeczka "W lesie" - ta z tych bardziej do oglądania, niż do czytania (wszak Dziubdziub jeszcze czytać nie umie, a do książek się garnie ogromnie). I mimo, że tekstu jest w niej niewiele, wciąż do nas mówiła... Opowiadała o tym jakie zwierzęta można spotkać w leśnych ostępach, gdzie są ich domy, jak nazywają się rośliny rosnące tuż przy ścieżce. Pokazała nam tropy saren, zajęcy i dzików. Powiedziała jak pachnie i smakuje szczawik zajęczy oraz gdzie można znaleźć słodkie jeżyny. Okazało się, że nawet niespełna dwulatka miała ogromną frajdę w znajdowaniu roślin i porównywaniu ich z tymi narysowanymi w książce.

Nie ulega wątpliwości, że literatura może być świetną towarzyszką najróżniejszych wypraw. Uczy i bawi jednocześnie. Pozwala rozwijać się zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Bo nie ukrywam, że dla mnie bieganie z książką po lesie i szukanie, gdzie jest biedronka, było chwilą cudownego relaksu. Mogłam zagłębić się w przyrodzie i obcować z nią w nieco inny sposób niż zwykle. Bardziej uważnie rozglądałam się wokół, próbując znaleźć to, co przedstawiają ilustracje, by móc pokazać to Dziubdziubowi. A gdy się zmęczyłyśmy chodzeniem, przysiadłyśmy na ścieżce z patykami w ręku i rysowałyśmy to, co nas otacza.

Takie wyprawy z książką polecam każdemu, kto lubi dobrze się bawić, a przy okazji poznawać otaczający świat (przecież my dorośli też nie wiemy o nim wszystkiego). A na wyprawę do lasu, szczególnie z maluchami, zachęcam zaprosić tą przepięknie ilustrowaną książeczkę "W lesie" autorstwa Christine Henkel, a wydaną nakładem wydawnictwa Czarna Owieczka.

A więc tak pachnie szczawik zajęczy!
Idziemy dalej?


To jest mech.
Dziki tu były!
Chwila odpoczynku...
...i pisania patykiem po piachu.

A Wy lubicie takie kreatywne spacery? Jaką książkę warto jeszcze zabrać na taką przechadzkę?


Ten post powstał w ramach projektu "Przygody z książką".

https://dzikajablon.wordpress.com/2015/04/10/przygody-z-ksiazka-druga-edycja-projektu/

czwartek, 16 kwietnia 2015

Przygody z książką 2



Zaczynamy coś nowego!

Nie raz pisałam, że książki są jedną z moich pasji (ech, żebym tylko miała trochę więcej czasu na realizację ich wszystkich) i że tą miłością próbuję zarazić, z bardzo dobrym skutkiem, Dziubdziuba. Zarówno Dziubdziubowa, jak i Skrzydlata Biblioteczka pękają w szwach, a nam ciągle mało… Codziennie rano, czasem nawet jeszcze przed śniadaniem, Dziubdziub staje przed swoją półeczką z książkami i mrucząc głośno „hmmm”, wybiera poranną lekturę. Później biegnie na kanapę z okrzykiem „mama (lub niania – zależy, która z nas jest akurat pod ręką), citaj!” Tak zaczyna się nasz dzień, ale książki towarzyszą nam aż do wieczora, czytane przed obiadem, po ułożeniu klockowej wieży, między jednym dziełem malarskim a drugim lub podczas dopasowywania do siebie części układanki (bo akurat na obrazku jest coś, co jest w tej książce z drugiej półki po lewej). Córka „czyta” (no dobra, na razie bardziej ogląda niż czyta), a mama z uporem maniaka wyszukuje wciąż nowe pozycje książkowe, żeby te, które już są na półce, tak szybko się nie znudziły. I gotowa jest wydać fortunę na tony zadrukowanych kartek…

W naszej zaprzyjaźnionej Księgarni za rogiem.

Skoro ja lubię czytać i Dziubdziub też się tym zaraził, to czemu by nie zarazić tą fascynacją innych rodziców i ich pociechy. Podobno statystyczny Polak czyta jedną książkę rocznie! Jedną!! Ni mniej, ni więcej, tylko jedną! Skoro taka jest statystyka (a z nią się nie dyskutuje), to ja i Dziubdziub stanowczo zawyżamy tą średnią (miło wiedzieć, że bez nas ta statystyka wynosiłaby na przykład 0,93 książki/rok/Polaka). 

A gdyby tak spróbować zwiększyć tą statystykę? Ja zamierzam spróbować… I dlatego Motylek przyłącza się do blogowego projektu pod nazwą „Przygody z książką 2”, organizowanego przez autorkę bloga Dzika Jabłoń. Co dwa tygodnie, poczynając od wczoraj (wiem, spóźniłam się troszkę i ten post jest pierwszym w ramach projektu, choć powinien ukazać się wczoraj – ale wczoraj było nurkowo…), będą się pojawiać książkowe posty. I to nie będą tylko recenzje kolejnych tomów z Dziubdziubowej Biblioteczki (choć tych nie zabraknie, niezależnie od projektu)… 

https://dzikajablon.wordpress.com/2015/04/10/przygody-z-ksiazka-druga-edycja-projektu/

O czym zatem będzie? Przekonacie się za dwa tygodnie i za dwa tygodnie i za dwa tygodnie… i tak w każdą środę, aż do końca czerwca…


A tymczasem dla przypomnienia, nasze dotychczasowe książkowe posty:

poniedziałek, 30 marca 2015

Co tam panie na ulicy Czereśniowej?

Może i jestem nudna, ale tym razem… znów o książkach… No cóż. Taki los mola książkowego. Uwielbiam zagłębić się w dobrej lekturze, puścić wodze fantazji i znaleźć się przez chwilę w innym świecie. Tą pasją staram się zarazić Dziubdziuba i chyba udaje mi się to z bardzo dobrym skutkiem.

Na półce w naszej ulubionej Księgarni za rogiem
Kolejne z cyklu ulubionych książeczek Dziubdziuba, czyli seria Ulica Czereśniowa:
  • Zima na ulicy Czereśniowej
  • Wiosna na ulicy Czereśniowej
  • Lato na ulicy Czereśniowej
  • Jesień na ulicy Czereśniowej
  • Noc na ulicy Czereśniowej
Mamo, nie przeszkadzaj! Czytam!
No dobra, idę gdzieś, gdzie jest spokojniej!
Są to książki, które Dziubdziub może „czytać” zupełnie samodzielnie. Dlaczego? Bo nie ma w nich ani jednego zdania!  Ani jednego! Ale treści jest w nich ogrom! Przez strony każdej z części książeczek przewija się cała masa bohaterów. Oczywiście wciąż tych samych (przecież to seria). Każdy z nich ma inne przygody, przeżycia, odwiedza inne miejsca, spotyka różnych ciekawych ludzi. Nie brakuje też ciekawskich, wszędobylskich zwierząt, które nieodłącznie towarzyszą mieszkańcom ulicy Czereśniowej. Z zapartym tchem można śledzić jak rozwija się miłość między Agnieszką i Edwardem, dokąd wędrują wciąż uśmiechnięte zakonnice, jak pojawia się na świecie Basia. Można uczestniczyć w przyjęciu urodzinowym Kasi. Można przeżywać perypetie Hanny, która a to spóźniła się na autobus, a to ciągnie wielką dynię na targ lub też nie może spać przez hałasującego sąsiada. Nocą ulica Czereśniowa również tętni życiem. Policja ma pełne ręce roboty, bo tuż przy rynku pojawił się włamywacz, zaś Kuba jeździ rowerem bez świateł. W przeciągu roku na ulicy Czereśniowej staje nowe przedszkole, które otwierane jest z wielką pompą paradą lampionów (troszkę tchnie mi tu PRLem, choć książeczka jest autorstwa niemieckiej ilustratorki Rotraut Susanne Berner), wybudowana zostaje nowa droga i zupełnie nowy supermarket. Szkoda, że w rzeczywistości nasze drogi nie rosną w takim tempie.

Ach ten uśmiech...
Zaczytana...
Jeszcze długo mogłabym opowiadać  o tym, co można przeczytać… a nie przepraszam… obejrzeć na ulicy Czereśniowej, ale lepiej zrobić to samemu. Książeczki są na tyle wciągające, że sama chętnie do nich sięgam i wyszukuję wciąż nowe szczegóły „akcji”. Jest to doskonała seria dla najmłodszych. Dedykowana, co prawda, dla dzieci 3+, ale moim zdaniem, już półtoraroczne maluchy będą się przy niej doskonale bawić. Najlepszym przykładem jest Dziubdziub, która pokochała te książeczki, gdy miała… niespełna rok i nie zanosi się, żeby ta miłość szybko jej przeszła. Książki fantastycznie rozwijają mowę, kojarzenie i spostrzegawczość. Uczą nowych słów i zwrotów, początkowo oczywiście w formie dźwiękonaśladownictwa. Pozwalają na ogromną kreatywność, dzięki możliwości tworzenia różnych scenariuszy przygód mieszkańców ulicy. Każde otwarcie którejkolwiek części, to odkrywanie na nowo miejsc, zdarzeń, ludzi i zwierząt. Za każdym razem można wypatrzeć nowe szczegóły, na które wcześniej w ogóle nie zwracało się uwagi. Dzięki temu, że historie przedstawione na kartach są tylko zilustrowane, a nie opisane, seria wspiera też rozwój socjalny i interpersonalny dziecka. Najmłodszym to dorosły opowiada, co się dzieje na ulicy Czereśniowej, zaś starszaki mogą same przedstawiać innym ciekawe historie.

W moim odczuciu (mimo, że nie jestem psychologiem ani pedagogiem, tylko nauczycielem i to akademickim), seria „Na ulicy Czereśniowej” to lektura obowiązkowa dla wszystkich dzieci od roku do… hmmm… Właściwie dopóki się nie znudzi, bo znam siedmiolatkę, która uwielbia te książeczki i z zapałem „czyta” je młodszej siostrze. To książki, które bawią i uczą jednocześnie, czyli te najcenniejsze…
A Wasze pociechy lubią książki bez liter? Jeśli tak, to jakie? Podzielcie się! Może znajdziemy z Dziubdziubem coś nowego dla nas…

Dane techniczne:
Tytuł: „Zima...”, „Wiosna…”, „Lato…”, „Jesień…”, „Noc na ulicy Czereśniowej”
Autor: Rotraut Susanne Berner
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Książka kartonowa

piątek, 13 marca 2015

Uchylając zamknięte drzwi...

Puk, puk... Jest tam kto? Kto się ukrył za zielonymi drzwiami? A kto za żółtymi? O! Tu jest Kajtek! A tu schowała się misiowa rodzinka!


Seria książek szwedzkiej autorki i ilustratorki Anny-Clary Tidholm mają jakiś nieodparty magnetyzm. Choć zawierają niewiele tekstu, przyciągają i intrygują. Dziubdziub z ogromnym zaangażowaniem puka w kolejne drzwi książeczki "Jest tam kto?" i otwierając je woła: Mama, citaj! Krótki, rytmiczny tekst oraz proste, kolorowe ilustracje, pozostawiają ogromne pole do twórczości własnej. Można opowiadać o tym, co robią misie czy zajączki albo wyszukiwać i opisywać wszystkie szczegóły wyposażenia poszczególnych pokoi. Możliwości ograniczone są tylko przez wyobraźnię Twoją lub dziecka, a że wyobraźnia dziecka nie ma ograniczeń...


W podobny sposób napisane są pozostałe książeczki w serii. Prawdopodobnie dlatego mogę być pewna, że po przeczytaniu "Jest tam kto?", Dziubdziub w tempie formuły 1 pobiegnie do półeczki ze swoimi książkami i przyniesie "A dlaczego?" lub "Gdzie idziemy?" (kolejność dowolna). Bo te książeczki są jak jedna, choć mówią o innych rzeczach. W "A dlaczego?" szukamy odpowiedzi na "trudne" pytania i dzięki nim zadajemy nowe. Natomiast "Gdzie idziemy?" prowadzi nas długimi, krętymi lub wąskimi drogami w różne ciekawe miejsca, gdzie można spotkać ludzi, zwierzęta, rośliny, przedmioty i dzięki temu odkrywać i poznawać świat.



Seria pani Tidholm to książki nie tylko do czytania, ale i do zabawy. Twarde, kartonowe strony mogą być łatwo przekładane przez małe rączki lub też mogą służyć do zbudowania domku dla misia. Zabawie nie ma końca...


To jedne z ulubionych książeczek Dziubdziuba. Jedne... z wielu oczywiście... Jak na mola książkowego przystało.

A Wasze Maluchy jakie książeczki lubią? Może wśród Waszych propozycji znajdą się nowe inspiracje dla mojego Dziubdziuba, bo już powoli kończą mi się pomysły na książki dla prawie dwulatki :)

Pozdrawiam
Motylek