Woreczki z adwentowymi zadaniami rodzinnymi okazały się furrorą! |
Pod koniec listopada zrobiliśmy rodzinny kalendarz
adwentowy. Nic wielkiego… Choinka z wieszaków ubraniowych i kolorowych
łańcuchów, a na niej zamiast bombek – woreczki, w których ukryły się drobne
upominki dla dziecięcia i/lub zadania na każdy grudniowy dzień. Nie będzie to
jednak kolejny post z gatunku DIY, czyli jak zrobić kalendarz adwentowy krok po
kroku. Internety są pełne świetnych instrukcji i inspiracji, więc po co
powtarzać… Podzielę się za to z Wami moimi przemyśleniami „kalendarzowymi”.
Pewne rzeczy uświadomiłam sobie kilka dni temu, zdejmując z Dziubdziubem
kolejny woreczek (dzieć się fantastycznie wciągnął w zabawę i codziennie rano z
zaciekawieniem sprawdza, jakie zadanie czeka nas na dziś).
Właściwie jest to mój pierwszy w życiu kalendarz adwentowy…
Tak, tak… Mając dzieści lat, pierwszy raz doświadczam tego typu zabawy.
Oczywiście, jako dziecko dostawałam czasem gotowe kalendarze z czekoladkami,
ale… cóż… niech się przyzna ten, kto zjadał tylko jedną czekoladkę dziennie! Ja
do takich nie należałam… Zamysłem tegorocznego kalendarza było świadome,
wspólne spędzanie czasu w rodzinie. I okazało się, że jest to doskonały pomysł.
Codziennie robimy „coś” razem: a to ozdoby choinkowe z filcu, a to szopka
bożonarodzeniowa z rolek po papierze toaletowym (recykling pełną gębą), a to
wspólny wypad do kina czy na jarmark świąteczny. Nie są to jakieś spektakularne
wyczyny, ale sprawiają, że choć przez chwilę w ciągu dnia jesteśmy we trójkę,
zajęci sobą nawzajem (i zadaniem), a nie swoimi, jakże ważnymi sprawami. I wiecie co?
Wszystkim nam to sprawia ogromną przyjemność. Nie zmuszamy się do niczego, bo
przecież nie mamy obowiązku zrobić zadania z woreczka, jeśli akurat nie mamy na
niego ochoty… Po prostu chcemy… I dlatego mamy z tego taką frajdę. To czas
zatrzymania i wytchnienia dla całej naszej trójki. Czas bycia razem.
Odkryłam, że kalendarz wpłynął też na mnie osobiście.
Pozwolił mi zatrzymać się w codziennym zabieganiu i być w danej chwili, tu i
teraz. Pierwszy raz od wielu lat, nie odłożyłam zakupu prezentów na ostatni
przedświąteczny tydzień, bo widząc ubywające z choinki woreczki, mam świadomość
ile dni zostało jeszcze do świąt. I nie budzę się (jak bywało lata wcześniej)
„z ręką w nocniku” i lampką w głowie, że przecież święta za pięć dni, a ja
jeszcze nic nie przygotowałam. Wszystko idzie znacznie spokojniej i jakoś tak
po kolei (no może poza świątecznymi porządkami – do tego przydałby mi się
osobny kalendarz… O! To jest myśl na przyszły rok!). Jestem bardziej świadoma
upływającego czasu, ale… ten czas nie goni w zawrotnym tempie. Płynie tak, jak
powinien. W rzeczywistości tak, jak zwykle… Z tym, że wcześniej byłam zbyt
zagoniona, zawalona tysiącem myśli i spraw, żeby widzieć, że czas przecieka mi
przez palce. Te chwile codziennego zatrzymania przy kalendarzu adwentowym, dały
mi też zatrzymanie we wszystkim innym i dzięki temu nie odnoszę wrażenia, że
czas pędzi, jak na karuzeli. A to z kolei przynosi wewnętrzny spokój i radość…
Jestem bardziej TU i TERAZ, czyli tam gdzie… aktualnie rzeczywiście jestem…
Może moimi spostrzeżeniami nie przybliżyłam się (ani Was)
do nagrody Nobla. Mam jednak nadzieję, że moje przemyślenia pozwolą Wam też
zatrzymać się na chwilę w tym przedświątecznym zabieganiu i poczuć, że istnieje
tylko ta chwila, w której jestem i warto na nią zwrócić uwagę…
Zatem, na ten przedświąteczny tydzień, życzę Wam
UWAŻNOŚCI!
I u nas pierwszy raz w tym roku pojawił się taki kalendarz z paczuszkami i zadaniami. Ala codziennie odcina jedną paczuszkę, wyciąga prezencik i leci do mnie z karteczką "Mamo co tutaj jest napisane? co dzisiaj robimy?". Podoba mi się ta zabawa.
OdpowiedzUsuń