Fot. MonikaEs Photography (znowu... No nic na to nie poradzę, że mi się zdjęcia z tej sesji tak podobają!) |
Rozmowa dwu-/trzylatka z (na przykład) babcią:
-
Mam dzbanek!
-
Jaki piękny dzbanuszek! Cudowny ten dzbanuszek!
(dziecko
pokazuje naklejkę z kwiatkiem)
- O,
masz naklejeczkę! Jaka śliczna naklejeczka, no cudna!
-
Patrz, mam TO!
- Ojej,
jakie TO śliczne, piękniutkie! TO jest bardzo ładniutkie!
Ileż to razy słyszy się tego typu „rozmowy” między
dziećmi i dorosłymi… Ja tego nawet nie nazywam rozmową, tylko „ćwierkaniem”. Bo
czyż stosowanie setki epitetów w maksymalnych, możliwych do uzyskania w języku
polskim, zdrobnieniach, można nazwać komunikacją? Czy naprawdę na tym polega
porozumiewanie się z małym dzieckiem?
A gdybyśmy tak mieli „rozmawiać” w ten sposób na co
dzień. Powiedzmy w pracy… Jak by to brzmiało? I czy pozwalałoby rzeczywiście na
komunikację między ludźmi?
To przetransponujmy ćwierkającą rozmowę na język relacji
między dorosłymi (tak w formie doświadczenia naukowego):
-
Szefie, napisałem to sprawozdanie!
-
Och, jakie śliczne sprawozdanko, no piękne. I na jakiej ładnej karteczce!
Cudnej wprost.
Hmmm… Co można wyczytać z tej „rozmowy” między szefem a
pracownikiem? Zadowolony pracownik przychodzi do szefa ze sprawozdaniem, które
musiał mu oddać „na wczoraj”. Cieszy się, bo uporał się z zadaniem w terminie i
prawdopodobnie chce się dowiedzieć czy sprawozdanie jest dobrze napisane i czy
przypadkiem nie wymaga poprawek. A co na to szef? …no właśnie… A szef na to
NIC! Nie przeczytał i nie sprawdził czy treść jest zgodna z wytycznymi, czy nie
ma błędów, czy zawiera wszystko, co powinno być. Poćwierkał nad ogólnym
wyglądem sprawozdania (czyżby zostało wydrukowane na różowym, pachnącym
papierze w niebieskie kwiatki?) i… tyle. Pracownik nadal nie wie czy skończył
to zadanie, czy jednak powinien nad nim jeszcze trochę posiedzieć.
Dokładnie taki sam przekaz, a raczej jego brak, jest w
przytoczonych wcześniej przykładach rozmowy dziecka z dorosłym. Dorosły mówi DO
dziecka, ale nie rozmawia Z dzieckiem. Nie wykazuje najmniejszego
zainteresowania naklejką czy dzbanuszkiem przyniesionym przez dziecko.
„Zaćwierka” i wraca do wcześniej wykonywanej czynności. A dziecko pozostaje
samo, trzymając w rączce „śliczniuteńką naklejeczkę z kwiatuszkiem”. I co mu po
tej informacji, że naklejka jest śliczniutka, skoro nadal nie wie, czy ta
naklejka podoba się babci. A może nie wie nawet co z nią zrobić, gdzie mogłoby ją
nakleić (zawsze może wymyślić, że naklei ją na komodę, z której później
odejdzie razem z politurą).
A może lepiej tak:
-
Mam dzbanek!
-
Widzę Twój dzbanek. Jest żółty i ma taki dziubek do nalewania. A do czego go
użyjesz?
-
Naleję herbatki do filiżanki.
- O!
To ja też poproszę. Chętnie się z Tobą napiję tej herbatki.
- O,
masz naklejkę! Co jest na tej naklejce?
-
Kwiatek.
- Jakiego
koloru jest ten kwiatek?
-
Czerwonego.
- To
może nakleimy gdzieś tego kwiatka? Jak myślisz, gdzie można go nakleić?
- O
tu… (wskazując na komodę)
-
Hmmm… To chyba nienajlepsze miejsce dla kwiatka. Nie będzie miał skąd czerpać
wody. Może poszukamy dla niego jakiegoś lepszego miejsca?
- To
może tu? (wskazując na kartkę papieru)
-
Dobry pomysł! Myślę, że tu będzie mu dobrze. Możemy jeszcze dorysować inne
kwiatki i konewkę z wodą.
-
Patrz, mam TO!
- A
co to takiego?
-
Takie COŚ.
- To
spróbujmy coś z tym CZYMŚ zrobić. Masz jakieś pomysły?
I jak? Różnicę między „rozmowami” przedstawionymi na
początku, a tymi powyżej, widać na pierwszy rzut oka. W tych pierwszych jest
ewidentny brak zainteresowania dzieckiem i jego sprawami, bo przecież to nie są
ważne sprawy (a ja się pytam dla kogo one nie są ważne??). W tych drugich mamy rozmowę,
a dzięki niej porozumienie i komunikację wskazującą, że dorosły jest żywo
zainteresowany sprawami dziecka. Wszak rozmowa to dialog, wymiana poglądów,
myśli i uczuć. Mówię, ale też słucham, co mój rozmówca chce mi przekazać. Czyż
trzylatek nie ma własnego zdania? A jeśli ma, to jak inaczej niż przez rozmowę
ma je nam przekazać. No dobra, może próbować krzykiem i płaczem, ale czy wtedy
rzeczywiście ktokolwiek będzie go słuchał? Trzylatek, tak samo jak dorośli,
został wyposażony przez naturę w umiejętność mowy (a nie tylko porozumiewania
się, jak większość zwierząt). Może jeszcze nie do końca jest rozwinięta u niego
ta umiejętność, ma mały zasób słownictwa i nie zawsze wie jak ma wyrazić to, co
chce, ale on naprawdę już umie rozmawiać. Zatem WARTO ROZMAWIAĆ! Tylko w ten
sposób można budować relacje między ludźmi. Tylko w ten sposób można budować relacje
z dziećmi i w rodzinie…
A Wy co sądzicie o rozmowach z dwu-/trzylatkami? Można?
Czy też wręcz przeciwnie? A może one jeszcze nic nie rozumieją?
Jeju jak ja nie znoszę tych wszystkich nadmiernych zdrobnień, ćwierkania i pieszczenia. Mam na nie wręcz alergię, a coraz częściej spotykam się z dorosłymi rozmawiającymi w ten sposób między sobą. SZOK!
OdpowiedzUsuńNigdy nie mówiłam w ten sposób do Ali, a ona nigdy nie pieściła się. No chyba, że robiła to specjalnie :)
Ola, ja też jestem alergiczką pod tym względem. Stąd ten tekst. Po prostu po którymś "jaka śliczniutka naklejeczka" skierowanym do młodej, po prostu wymiękłam ;)
UsuńHehe a ja często mówię zdrobniale do Kacperka :-) Kacper mało mówi więc jeśli użyłabym takich słów moje dziecko zakończyłoby rozmowę, gdyż nie umialoby w niej uczestniczyć
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst! :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Mocno życiowy!
Usuń