Jak to jest, że czasem pełna/pełen zapału i entuzjazmu bierzesz
się do pracy, masz tysiące nowych pomysłów i mnóstwo chęci do ich realizacji, a
innym razem nie masz chęci nawet w nos się podrapać, a zrobienie sobie herbaty,
to wyczyn na miarę wdrapania się na Rysy? Czy wszystko można tłumaczyć lenistwem
lub zmęczeniem? Na pewno w wielu sytuacjach tak jest. Gdy po bardzo pracowitym
tygodniu, konieczność zmycia naczyń po sobotnim śniadaniu wydaje się działaniem
ponad siły, z całą pewnością świadczy to o zmęczeniu i potrzebie wypoczynku.
Każdy z nas odczuwa czasem zmęczenie albo ma ochotę poleniuchować. Ba! Ma do
tego pełne prawo. Przecież życie to nie tylko obowiązki. To też czas
nic-nie-robienia. I jeśli to sprawia radość i nie budzi złych myśli i emocji czy ciągłych
wyrzutów sumienia, to od czasu do czasu, jak najbardziej się należy.
Ale co
zrobić, gdy „się nie chce”. I nie dlatego, że organizm wymaga właśnie wypoczynku.
„Się nie chce”, bo… „się nie chce” i już! Jak to jest z tą motywacją? Według
definicji, motywacja jest to stan gotowości do działania (w wielkim skrócie rzecz ujmując),
czyli mówiąc po ludzku „chce mi się chcieć”. Czasem jednak nachodzi człowieka
stan demotywacji, czyli (znów sięgając do słownika języka polskiego) to stan niechęci
do podjęcia działań, stan psychiczny objawiający się brakiem zapału, chęci i
energii. Znacie to? Przypuszczam, że tak. Ja niestety znam to doskonale. Na
biurku piętrzą się stosy artykułów do przeczytania, w komputerze czekają wyniki
do przeliczenia i opublikowania, blog błaga o nowy post itp., a we mnie rodzi
się pytanie „po co to?” lub stwierdzenie "przecież to bez sensu". Niezmiernie trudno zmobilizować się do działania, gdy
nie widzi się wymiernych jego efektów, najlepiej natychmiastowych. Codzienna rutyna
zabija niestety kreatywność i entuzjazm, a jeśli w tym wszystkim jeszcze
brakuje kogoś, kto pociągnie do góry, wtedy klapa murowana.
Ale czy rzeczywiście jest aż tak źle z tą motywacją? Czy
codzienne obowiązki zawsze muszą się kojarzyć z kieratem? NIE! I mówię to z
całą stanowczością (trochę też po to, żeby siebie do tego przekonać…). To
prawda, nie jest łatwo wydostać się ze szponów apatii i „tumiwisizmu”, ale to
nie jest niemożliwe. Jedną z moich metod radzenia sobie z brakiem motywacji
jest rozmowa z ludźmi, którzy tryskają entuzjazmem i zapałem do działania. Są
to ludzie, od których można czerpać radość pracy (jakakolwiek by ona nie była)
i to w sposób zupełnie „legalny”, czyli nie próbując być wampirem
energetycznym, ładować się dobrą energią. Osoby, które są aktualnie na „motywacyjnym szczycie” (no i
stworzyłam ciekawe, nowe pojęcie), zwykle zupełnie bezwiednie zarażają innych
swoim pozytywnym podejściem. I nie widzą najmniejszych przeciwwskazań, by ktoś z tego korzystał. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj to ich dodatkowo motywuje, więc czemu nie czerpać z takiego układu pełnymi garściami. I wilk syty i owca cała w tym przypadku...
Warto też zrobić sobie listę obowiązków do wykonania,
najlepiej na piśmie i później wykreślać to, co się zrobiło. Takie codzienne
planowanie najważniejszych prac i odhaczanie ich wykonania, bardzo motywuje,
ponieważ pokazuje, że można. Trzeba tylko pamiętać, żeby na liście nie
umieszczać na raz kilku ogromnych, pracochłonnych projektów i czynności do
wykonania, dając sobie tym samym niezmiernie mało czasu na ich realizację. To
najlepszy sposób do zapędzenia siebie we frustrację i demotywację do
jakiegokolwiek działania. Rzeczy „nieskreślone” z listy i tylko przepisywane z
dnia na dzień, sprawiają, że widzimy siebie jako nieudacznika, który „nawet
tego na czas nie jest w stanie zrobić”. Czyż to nie jest demotywujące? Zatem,
jeśli mamy do zrobienia coś dużego i trudnego, zróbmy to małymi kroczkami i
dajmy sobie odpowiednio dużo czasu. A gdy już osiągniemy założony cel, na pewno dzięki temu, zdobędziemy
nowe pokłady pozytywnej energii i mnóstwo chęci do działania. Nikt przecież nie
jest doskonały, ale każdy może być najlepszym sobą. Nie znaczy to, że nie
należy od siebie wymagać. Wręcz przeciwnie „musicie od siebie wymagać, nawet
gdyby inni od was nie wymagali” (cytując Jana Pawła II), ale to nie znaczy, że
trzeba się zaharowywać niemalże na śmierć. Te wymagania wobec siebie, a przynajmniej
wobec tego, co mamy do zrobienia, można rozłożyć w czasie.
Poza tym, szczęśliwi i zadowoleni ludzie pracują lepiej i
efektywniej. Nie od dziś to wiadomo… Zatem w tym całym gąszczu obowiązków, prac
i zadań do wykonania, trzeba (i podkreślam słowo TRZEBA) znaleźć czas dla
siebie. Czas na odpoczynek, na realizację własnych pasji i marzeń, czas na „nicnierobienie”,
bez wyrzutów sumienia. Wszak „praca nie zając, nie ucieknie”. Chwila relaksu z
książką, wyjazd na krótkie wakacje albo spacer po lesie doskonale doładowuje
baterie, a doładowane bateryjki energetyczne motywują do dalszego działania.
No i proszę… Okazuje się, że napisanie krótkiego tekstu o
braku motywacji do działania, staje się… motywacją do działania. Zatem zmykam
przygotować plan zadań na najbliższy tydzień. A Was zostawiam z pytaniem: jakie
są Wasze sposoby na znalezienie motywacji? Podzielcie się. Może okaże się, że
zmotywujecie kogoś, kto ma ostatnio z tym problem.
Pozdrawiam
Motylek
gigantus lenus i mnie dopada - np teraz powinnam pisać o jednej z książek, a weny brak - motywacjo wróć
OdpowiedzUsuńCzasem wystarczy nie myśleć o tym, co się powinno i zająć się czymś innym, a wena sama wraca :) Ja bardzo często tak mam :)
UsuńU mnie najlepszą motywacją jest synek. :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, dzieci są najlepszymi motywatorami :) Bo tak naprawdę to one uczą nas życia :)
Usuńoj znam ten stan i często popadam w nic nie robienie z wyrzutami sumienia:) wiec zapisuje i sie motywuję :) dzięki:)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki w motywowaniu się i szukaniu motywacji :)
Usuń