Jezioro Hańcza… Miejsce wyjątkowe. Chyba każdy pamięta z
podręcznika do geografii, że to najgłębsze jezioro w Polsce. Według oficjalnych
źródeł jego głębokość sięga 108,5 m, choć są też źródła, które podają 112 m
(niezbyt potwierdzone dane, więc pozostańmy przy tych stu ośmiu metrach). Co
jest wyjątkowego w tym jeziorze? Nie jestem geologiem, botanikiem, krajoznawcą
ani limnologiem, więc nie bierzcie tego, co tu napiszę, jako rozprawy naukowej.
Jest to bardziej opis miejsca, które jest dla mnie ważne i które uwielbiam.
|
Zachód słońca nad Hańczą... |
Jezioro Hańcza (nie mylić z Czarną Hańczą, która jest rzeką przepływającą
przez jezioro) jest polodowcowym zbiornikiem rynnowym, o całkiem sporej
powierzchni, bo ponad 300 ha, położonym na Pojezierzu Wschodniosuwalskim (dla
tych mniej wtajemniczonych geograficznie – leży na polskim biegunie zimna). W całości jest objęte
ochroną jako rezerwat przyrody Jezioro Hańcza. Przez limnologów (czyli specjalistów
od jezior), Hańcza zaliczana jest do jezior oligotroficznych lub
oligo-mezotroficznych. Wiem, brzmi to jak chińszczyzna… W wielkim skrócie,
chodzi o to, że wody jeziora nie są zbyt żyzne i dzięki temu przejrzystość wody
jest oszałamiająca, sięgająca podobno 12 m. No dobra, może nie jest taka jak w
Morzu Czerwonym, ale i tak znacznie większa niż w większości jezior w Polsce.
Niski trofizm sprawia też, że w wodach Hańczy można spotkać znacznie mniej
roślin i zwierząt, choć one oczywiście są: różne gatunki ramienic (to taka
roślinka tworząca pod wodą zielone łany), raki pręgowate (niestety wszędzie ich
pełno) czy miętusy pospolite (rybki lubiące ciemne, zimne wody). Nie mogę nie
wspomnieć o jeszcze jednej atrakcji podwodnej (oczywiście oprócz głębokości i
przejrzystości), jaką jest ukształtowanie dna, które sprawia wrażenie
podwodnych gór. Można tam spotkać różnej wielkości i „umaszczenia” głazy
narzutowe (w końcu kiedyś to była morena czołowa lodowca, więc zostawiła po
sobie pozostałości) oraz pionowe ścianki iłowe sięgające kilkunastu metrów
wysokości (lub jak kto woli głębokości).
I o co tyle krzyku? No właśnie o to, co można zobaczyć pod
wodą. Dlatego od wielu lat jezioro Hańcza jest uznawana za Mekkę nurków. Co
roku setki nurków zjeżdżają nad Hańczę z różnych zakątków Polski i nie tylko,
żeby zanurzyć się w jej tajemniczych i pięknych głębinach. Moja miłość do tego
jeziora nie jest zatem odosobniona. Ale jest to też miłość odwzajemniona, bo
Hańcza daje pod wodą takie wrażenia, jakich nie doświadczy się nigdzie indziej.
Ostatni weekend poświęciłam właśnie tej mojej miłości, czyli
nurkowaniu w Hańczy. Z fantastyczną ekipą Skorpeniarzy wyruszyliśmy w piątek
wieczorem na kolejny podbój głębin. W sobotę po późnych śniadaniu (wieczór przy
gitarze do 4 rano sprawił, że poranek nieco nam się opóźnił), z moimi cudownymi
dwoma partnurami, Tomkiem i Krzysiem, wybraliśmy się na pierwsze nurkowanie. Pogoda
dopisywała nam nadzwyczajnie – słońce, lekki wiaterek i temperatura iście
letnia. Plan nurkowy był prosty: najpierw dłubanki (baaardzo stare łódki, każda wydrążona w pniu jednego drzewa, od wieków
spoczywające na głębokości około 36 m), a później ścianka… Jak to z planami
bywa, ten też nie do końca został zrealizowany. Nie dość, że schodziłam pod
wodę w innej masce niż zamierzałam (bo tamta zaczęła parować i nic przez nią
nie widziałam) i z „bąblującym” automatem (oj tam, tylko troszkę się
zanieczyścił i przepuszczał powietrze), to jeszcze dłubanek nie znaleźliśmy, a
na ściance dopadł mnie… wielki ból głowy. Jak się później okazało Krzyś też
miał pod wodą jakieś problemy natury, określmy to, patofizjologicznej… No i
zmarzłam w tej wodzie jak nigdy – było spore ryzyko przegryzienia ustnika
automatu przez szczękające o siebie zęby, ale na szczęście został oszczędzony.
Mimo tych drobnych niedogodności, cała trójka wyszła z wody zadowolona.
Tego dnia było w planie jeszcze jedno nurkowanie, ale jak to
z planami bywa… po obiedzie pojechaliśmy na zakupy (w poszukiwaniu czegoś na
grilla) i przy okazji wdrapaliśmy się na punkt widokowy w Turtulu, skąd widać
stary młyn i Czarną Hańczę. Wieczór spędziliśmy opychając się kiełbaskami z
grilla (w końcu weszliśmy przecież na ten punkt widokowy, a to prawie jak
wyprawa w góry, więc trzeba było uzupełnić utracone kalorie), popijając drinki
i śpiewając do dźwięków gitary (Krzysiu, jesteś niezastąpionym gitarzystą!).
|
Staw nad Czarną Hańczą w Turtulu. |
|
Moje kochane partnurki :) |
|
No to może wspólna fotka? |
|
Pora na kolację... |
|
Najskuteczniejszy sposób rozpalania grilla... |
Niedziela i kolejne nurkowanie. Tym razem pogoda była…
huraganowa. Wiało jakbyśmy znaleźli się w samym sercu cyklonu, a tafla jeziora
zmieniła się niemal w morskie odmęty z bałwanami fal. Nie, nie… Wcale nas to
nie odstraszyło od nurkowania. Zapakowaliśmy się w sprzęt i daliśmy nura
kierując się na „ściankę bombową”. Nazywa się tak nie dlatego, że taka fajna (choć
to też), ale dlatego, że na szczycie jest wielka łuska po naboju (o kaliber,
rodzaj i inne tego typu szczegóły pytajcie Tomka – ja się na tym nie znam…). To
było moje najbardziej ekstremalne nurkowanie w Polskich wodach. Mówiąc żargonem
nurkowym – „zrobiłam cyfrę”, czyli było to najgłębsze moje nurkowanie w
dotychczasowej karierze nurkowej (nie licząc głębszego w wodach w Chrowacji,
ale tego nie można porównywać). Nie wiem czy powinnam się chwalić, ale co tam…
Zeszliśmy na głębokość… 45,8 m! To było niezapomniane wrażenie. Ciemno, cicho,
poświata latarek i tylko ja i mój sprzęt no i partnurki po prawej i po lewej
stronie. BAJECZNIE…!
|
Morskie fale na Hańczy... |
|
Skręcamy sprzęt. |
|
No dobra, w ocieplaczu nie wygląda się zbyt kobieco... |
|
I po nurkowaniu... Czas spakować manatki i do domu! |
Co nas, nurków, przyciąga do Hańczy? Jej przejrzystość,
głębia i wciąż nieodkryte tajemnice. Traktujemy ją jak świątynię, dbając o
każdy kamień na jej dnie. Nurkowanie w jej wodach jest zawsze wielką przygodą… A
dla mnie osobiście jest wciąż nowym, ekscytującym doświadczeniem. Choć byłam
tam już wiele razy, chętnie wracam znów i znów. Nad Hańczą telefony tracą
zasięg, nocą można oglądać na niebie miliony gwiazd i drogę mleczną,
ukształtowanie terenu wokół jeziora daje namiastkę gór, w których można spotkać
wzbijającego się do lotu orła… A pod wodą ścianki, jak w górach, kilkutonowe
głazy i miętusy zaglądające przez maskę prosto w oczy. Czegóż chcieć więcej…
Gratuluję głębokości :) moje najgłębsze to 25m
OdpowiedzUsuńJa Tobie też gratuluję :) 25m to też nie lada wyczyn. Choć fakt... z czasem ciągnie coraz głębiej, więc wszystko przed Tobą ;)
Usuńjak już tak sobie gratulujecie, to ja gratuluję super pasji :)
OdpowiedzUsuńmamma-fresco.blogspot.com
Dziękuję :), choć nie wiem czy jest czego gratulować ;)
UsuńZawsze jest czego gratulować, najważniejsze to żyć z pasją :)
OdpowiedzUsuńTo prawda :) Pasja nadaje życiu smaku :)
Usuń